Ilustracja, jaka pojawiła się w ubiegłym tygodniu na pierwszej stronie jednego z wydań „Gazety Wyborczej”, znakomicie obrazuje obecny układ sił w koalicji rządowej. Olbrzymi Donald Tusk prowadzi na niej za ręce znacznie mniejsze postaci liderów pozostałych ugrupowań. Tak właśnie dobry i troskliwy ojciec, a w tym przypadku raczej dziadek, prowadzi na spacer swoje wnuki. Pytanie brzmi: dokąd prowadzi ten spacer?
W ostatnich dniach gorzkiej odpowiedzi na to pytanie musieli sobie udzielić zwłaszcza politycy lewicy. Jednak najnowsze deklaracje Tuska dotyczące polityki migracyjnej stanowiły zaskoczenie głównie dla tych, którzy nie zauważyli, że po przejęciu władzy nie nakazał on demontażu zapory zbudowanej przez rząd PiS na wschodniej granicy, której powstanie wcześniej tak zdecydowanie krytykował. Pamiętam nawet, jak ironizował przed kamerami, że jej twórcy powinni jeszcze pomyśleć o puszczeniu przez zasieki prądu. Po przejęciu władzy Tusk, a w ślad za nim politycy Koalicji Obywatelskiej, skądinąd słusznie zaczęli narzekać, że zapora jest lichej jakości i trzeba ją wzmocnić w ramach tzw. Tarczy Wschód.
Ogłoszona ostatnio strategia migracyjna rządu, w tym zawarta w niej zapowiedź czasowego terytorialnego ograniczenia prawa do azylu, pozostaje zatem tylko rozwinięciem tej polityki. Fragmentem szerszej strategii przelicytowywania PiS na różnych polach, zapoczątkowanej jeszcze przed ubiegłorocznymi wyborami, gdy Tusk zaczął się ścigać z partią Kaczyńskiego na obietnice socjalne.
Postawiona pod ścianą czwórka ministrów reprezentujących lewicę w rządzie ośmieliła się na jego posiedzeniu zgłosić w sprawie azylu tzw. zdanie odrębne, co z pewnością zostało zaprotokołowane. I na tym najpewniej się jej protest zakończy, bo dla wszystkich rozwiązań zmierzających do utrudnienia wjazdu do Polski migrantom ekonomicznym Tusk bez trudu znajdzie w Sejmie większość nawet bez głosów lewicy.