Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Zyg, zyg, baj, baj

Uprzejmie przepraszam za najbardziej naiwny akapit, jaki udało mi się w życiu napisać.

Uprzejmie przepraszam za najbardziej naiwny akapit, jaki udało mi się w życiu napisać. Chodzi o artykuł „Po co nam ta akcja” w poprzednim numerze „Polityki”, kończący nasz trzymiesięczny cykl publicystyczny „Człowiek 0-7”, w którym staraliśmy się odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, żeby w Polsce rodziło się więcej dzieci. Akapit wyraża – naprawdę aż wstyd – nadzieję, że politycy zaczną rozwiązywać sprawy społeczne nie lewicowo czy prawicowo, lecz rozsądnie. Że zdołają wypracować coś w rodzaju wspólnego programu minimum (którego punkty oto właśnie – i nie tylko my – podpowiadamy), opartego na kalkulacji realiów finansowych, demograficznych i socjologicznych.

W dniu, w którym artykuł – o zgrozo – trafił do kiosków, w środę 5 września, publiczność obejrzała zdumiewający przykład kalkulacji. Posłowie dogasającego Sejmu V kadencji, politycy z najodleglejszych od siebie kręgów, zjednoczyli siły i przegłosowali 1145 zł ulgi podatkowej na każde dziecko w miejsce proponowanej przez rząd kwoty 572 zł 54 gr. Jedni odśpiewali potem hymn triumfalny, jacy to są prorodzinni, drudzy – bez zawstydzenia, z infantylną satysfakcją – wykonywali coś w rodzaju zyg, zyg w stronę rządu. Socjaldemokraci, liberałowie, konserwatyści skalkulowali się – jeśli wolno użyć takiego określenia – przeciw PiS, które od pewnego już czasu szaleje z widowiskowymi podarkami dla wyborców, żeby wspomnieć tylko nieoczekiwaną podwyżkę płacy minimalnej.

Polityka 37.2007 (2620) z dnia 15.09.2007; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 4
Reklama