Od niemal dwóch lat sfora dzikich psów błąka się po lasach, łąkach i polach trzech wiejskich gmin: Wolborza, Moszczenicy i Będkowa. O sprawie zrobiło się głośno, gdy władze samorządowe wystąpiły do marszałka województwa o zgodę na odstrzał zwierząt. Oburzeniem zareagował na to poseł Łukasz Litewka z Lewicy, drwiąc, że gmina nie jest w stanie sobie poradzić z czterema kundelkami. Na włodarzy gmin wylała się fala hejtu. Poseł trochę przesadził, bo nie chodzi o cztery bezdomne kundelki, ale o watahę kilkunastu dzikich psów.
– Próbujemy je odłowić od półtora roku, reagujemy na każde zgłoszenie, patrolujemy teren za pomocą drona z kamera termowizyjną, ale raz tylko udało się nam zbliżyć do nich na taką odległość, że mogliśmy użyć pneumatycznej broni Palmera, która zamiast naboi ma strzykawki ze środkiem usypiającym – mówi Mariusz Półbrat, kierownik schroniska dla bezdomnych zwierząt w Bełchatowie, z którym gmina Wolbórz ma podpisaną umowę. – Wygląda na to, że to zadanie ponad nasze siły. Nawet gdy stado odpoczywa, jeden pies zawsze stoi na czatach, i kiedy próbujemy się zbliżyć, daje sygnał pozostałym.
Prof. dr hab. Wojciech Pisula, specjalizujący się w psychologii porównawczej i ewolucyjnej zwierząt, twierdzi, że da się je odłowić: – Interwencyjne jeżdżenie nie da żadnych efektów. Trzeba je zanęcić karmą, tak by przychodziły do jednego miejsca, i tam zastawić tzw. pułapki żywołowne.
Władze gminy Wolbórz mówią o udokumentowanych przypadkach agresywnych zachowań dzikich psów. Nikt jednak nie został pogryziony – raczej wystraszony. – Ale nie można lekceważyć sytuacji, sfora zdziczałych psów jest potencjalnie bardziej niebezpieczna niż stado wilków, bo jednak dzikie zwierzęta stronią od ludzi, a psy, nawet zdziczałe, mogą się do nich zbliżyć, powodowane ciekawością lub głodem – mówi prof.