W „Polityce” przepracowałem prawie 40 lat, z Marianem Turskim przyjaźniłem się prawie 50. To były bardzo bliskie relacje, mimo że dzieliła nas różnica pokolenia. Był niemal rówieśnikiem mojego ojca. Mój ojciec był więźniem Oświęcimia i ja dobrze wiedziałem, co to był Auschwitz.
Po uroczystości 90. urodzin Mariana spytałem go, czy wtedy, gdy znalazł się w tym najstraszliwszym miejscu na Ziemi w najtragiczniejszym dla ludzi czasie, mógłby sobie wyobrazić, że będzie obchodził 90. urodziny, na które przyślą mu życzenia prezydent USA, kanclerz demokratycznych Niemiec, prezydent demokratycznego państwa Izrael i prezydent demokratycznej Polski. I że będzie je obchodził w pięknym gmachu, Muzeum Historii Żydów Polskich, w którego powstaniu będzie miał wielki udział. Powiedział wtedy: wiesz, czasem myślę o swojej historii jak o historii Hioba.
To historia niełatwa do zinterpretowania. Ale tu nasuwa się takie jej przesłanie, żeby nigdy nie tracić nadziei. Że można przetrwać najgorsze, że może istnieć coś takiego jak triumf dobra i sprawiedliwość losu, nie tylko w życzeniach i wyobrażeniach, ale w rzeczywistości. Że nawet starość może być czasem pięknym i twórczym. To przesłanie Marian nam zostawił.