Co on miał na myśli, mówiąc do naszego ministra „mały”? – zapytała sąsiadka, korzystając, że zapomniałem posegregować śmieci i teraz grzebałem w worku, wyjmując po kolei plastikowe.
– Nie wiem – burknąłem, wycierając palce z resztek jogurtu. – Raczej nie wzrost, bo obaj mają pewnie ponad metr osiemdziesiąt.
– No przecież zna się pan na przenośniach – nie odpuszczała.
– Może chciał mu powiedzieć, że nie ogarnia wielkości jego strategii zaprowadzania pokoju w Ukrainie.
– A ja myślę, że kazał mu być cicho, bo jest tylko ministrem małej Polski, a on jest najbogatszy i wyobraża sobie, że jest ministrem całego świata – stwierdziła z odcieniem triumfu. Ale mogło mi się wydawać.
Zwierzę ludzkie stało się polityczne, kiedy nauczyło się mówić publicznie z innymi. Do tego nie wystarczy głos. Ten mają wszystkie zwierzęta. Ale głos (phone) pozwala wyrazić jedynie afekty. Według Arystotelesa tylko dwa: cierpienia i rozkoszy. Do polityki, czyli do życia wspólnego z innymi, potrzebne jest słowo rozumne (logos). Kto ma prawo mówić publicznie o sprawach wspólnoty politycznej, ten jest równy innym jej obywatelom. W demokracji ateńskiej prawa takiego nie mieli niewolnicy, kobiety i obcy. Po dwu i pół tysiąca lat wciąż wielu z nas go nie ma. A tym, co się tym prawem cieszą, próbuje się zredukować mowę do głosu wrzuconego do urny. „Be quiet, small man!”. Milcz, ponieważ jesteś mały, żeby mówić. Lub: jesteś za mały, żeby pojąć, co robi wielki, więc milcz.
Realny czy metaforyczny niski wzrost w tej napaści mnie nie obraża. Literatura, która kształtowała mi rozum i wyobraźnię, miała głównie niewielkich bohaterów: Michał Wołodyjowski, Ignacy Rzecki, Puchatek o małym rozumie, Tomcio Paluch, Mały Hans, Piotruś Pan, Mała Mi, Oskar z „Blaszanego bębenka”, Nils z „Cudownej podróży”, Tyrion Lannister, Frodo – to rodzina Minores z wiersza Herberta o wyobraźni.