Kara za bezdzietność? Taki podatek prędzej zachęci do emigracji niż do zachodzenia w ciążę
Wśród napływających do Sejmu petycji – a jest ich kilkaset rocznie – szczególne poruszenie wywołała jedna, złożona pod koniec marca. Autorzy chcą, żeby osoby bezdzietne płaciły podwójną składkę emerytalną. „Osoby bezdzietne, nie przyczyniając się do przyszłego wzrostu liczby podatników, w sposób naturalny obciążają system, nie kompensując w jego przyszłym utrzymaniu” – piszą. W zależności od wysokości wynagrodzenia mogłoby to oznaczać od 450 (przy zarobkach na poziomie płacy minimalnej) do blisko 1,2 tys. zł (przy pensji 12 tys. zł brutto) nowej daniny. Byłby to powrót do tzw. bykowego, jak podatek od bezdzietności nazywano w PRL.
Jedno dziecko to wciąż za mało, zdaniem autorów petycji (i, można się domyślać, zwolenników wielodzietności). Małżeństwa z jednym dzieckiem powyżej 30. roku życia miałyby płacić składkę wyższą o 50 proc. Żeby być zwolnionym z tego obowiązku, należałoby przedstawić w ZUS dowody na bezpłodność lub utratę dziecka. Wizja przerażająca nie mniej niż Gilead z książek Margaret Atwood. Podobną propozycję próbował wnieść do debaty kilka tygodni temu jeden z kandydatów na prezydenta Marek Jakubiak, przewodniczący Koła Poselskiego Wolni Republikanie. Sprowadzała się ona do nośnego hasła: 800 zł minus dla singli (zresztą w czasie ostatniej debaty wyborczej w TV Republika Jakubiak znów wykrzykiwał, że: „Naród tworzą ci, którzy prokreują”).
Gdyby te pomysły poważnie rozważyć – choć drastyczne podnoszenie podatków nie ma społecznej akceptacji – trzeba byłoby zgodzić się na podwójną stygmatyzację grupy, która w Polsce systematycznie rośnie, czyli bezdzietnych z przymusu. Przymusem mogą być zarówno okoliczności zdrowotne, finansowe, jak i samotność. Poza tym ingerowanie w życie osobiste byłoby naruszeniem prawa do prywatności i wolności osobistej.