Kraj

Miłego dnia

O szóstej rano wyrwała mnie ze snu regularna kanonada: 20-minutowa seria niepokojąco bliskich eksplozji. Wrażenie było takie, jakby działo, z którego strzelano, stało na naszej ulicy.

Parafrazując przysłowie o Mahomecie i górze: nie chciała baba iść na rezurekcję, to rezurekcja przyszła do niej. Wydarzyło się to w Niedzielę Wielkanocną w jednej z południowych dzielnic Warszawy. O szóstej rano wyrwała mnie ze snu regularna kanonada: 20-minutowa seria niepokojąco bliskich eksplozji. Wrażenie było takie, jakby działo, z którego strzelano, stało na naszej ulicy. Przeraziłam się, że wybuchła wojna: przyznają państwo, że inwazja w Wielkanoc to byłoby posunięcie absolutnie w rosyjskim stylu. Moja reakcja była nadmiarowa, po fakcie sama to przyznaję, ale nie sądzę, żebym musiała przepraszać za ten lękowy odruch. Jakie czasy, taka pierwsza myśl, a wojna nie schodzi dzisiaj z pierwszych stron gazet.

W tej sytuacji proces dedukcji zajął mojej rozespanej głowie dłuższą chwilę. Decydująca okazała się dodatkowa przesłanka dźwiękowa: stłumione, ale intensywne bicie dzwonów z oddalonych o dwa kilometry kościołów. Ponadto zauważyłam, że wystrzały mają pojedyncze źródło. Łącząc kropki, domyśliłam się w końcu, o co chodzi: że kanonada to najwyraźniej sposób świętowania, coś jak fajerwerki w sylwestra. Wystrzałowy dodatek do dzwonów. Przypomniało mi się też, że chyba u Miłosza czytałam o istnieniu takiego zwyczaju w przedwojennej Polsce. A ponieważ tylko wąska osiedlowa uliczka oddziela nasz blok od drogiej prywatnej szkoły prowadzonej przez zakonnice, zagadkę uznałam za rozwiązaną.

Jednak tamtego ranka nie udało mi się ponownie zasnąć. Emocja, która mnie wybudziła, okazała się zbyt silna. Poziom adrenaliny długo nie opadał. Musiałam pożegnać się z wizją, że wstanę wyspana i ze świeżą głową zabiorę się do bieżących zleceń. Jako prekariuszka pracująca w kulturze na okrągło mam coś do roboty, czerwone dni w kalendarzu nie zwalniają mnie z obowiązków i nie przysługują mi płatne urlopy, a to, ile zdołam zrobić, zależy wprost od tego, w jakiej kondycji się obudzę.

Polityka 19.2025 (3513) z dnia 06.05.2025; Felietony; s. 90
Reklama