Już niedługo po raz pierwszy w Polsce sąd rozpatrzy zarzuty znęcania się nie nad psem czy kotem, lecz nad rybą. I to na oczach studentów, podczas zajęć z weterynarii. Oskarżona to wykładowczyni Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, która na oczach studentów przez 30 sek. piłowała nożem nieogłuszonego karpia. O sprawie pisaliśmy w POLITYCE 8/24 (w tekście Agnieszki Sowy „Warzywa z wody”). Już po naszej publikacji prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko lekarce weterynarii. Hannie L. grozi kara do trzech lat więzienia. Nadal jednak pracuje na uczelni. Uniwersytet nie dopatrzył się w jej działaniu niczego niepokojącego.
A wyglądało to tak: lekarka przyniosła na zajęcia kilka żywych karpi w małym wiaderku z niewielką ilością wody. Gdy wyjęła pierwszą rybę z wody i na stole nożem próbowała jej odciąć głowę, jeden ze studentów zaczął nagrywać scenę telefonem. Inna studentka zapytała, czy ryba nie cierpi. Pani doktor uspokoiła, że o cierpieniu nie ma mowy, bo właśnie przecięła jej rdzeń kręgowy. W tym czasie ryba cały czas konwulsyjnie uderzała ogonem o stół. Nie trzeba być lekarzem weterynarii, żeby zrozumieć, że odczuwała ból i próbowała się wyrwać. Lekarka piłowała dalej. Studentka doprecyzowała, że pytała o moment wyjęcia z wody, jeszcze przed przecięciem rdzenia – czy ryba wtedy się nie dusiła? Jednak wykładowczyni zapewniła, że ryba ma zapas tlenu. Po 30 sek. karp z głęboką raną przy głowie leżał na stole, żywy, desperacko łapał powietrze, jak ryba, która się dusi, bo oddychać może tylko tlenem z wody, nie z powietrza. Ostatnie kadry pokazują trzy inne karpie stłoczone w małym wiaderku.