Taśmy Kurskiego. Łazienkowy konspirator pieniądze stracił, mandatu nie uzyskał. I ma kłopoty
No, to się prezesowi nie spodoba! Jego okazjonalnie popadający w niełaskę pupil, mag od propagandy PiS Jacek Kurski był łaskaw takimi słowy wyrazić się o partii matce: „Umówiłem się, że zabiorą mi 50, a 50 dopłacę później. A zaj***li całe 100! K***a mać... A Jezu, jak ciężko, k***a mać!”; „Oszuści, k***a, zaj***li nam stówę z mojej kampanii!”. W ten uroczy sposób odniósł się do zwyczajowego haraczu, jaki kandydaci z „miejsc biorących” muszą wpłacać na rzecz partyjnej centrali, niezależnie od finansowania sobie kampanii z własnych środków. Dotyczy to w szczególności wyborów do Parlamentu Europejskiego, które zwycięzcom gwarantują zarobki o wiele wyższe niż posady rządowe.
Ale chyba najzabawniejsze jest to, że Jacek Kurski – cwaniak nad cwaniaki – myślał, że jak odkręci wodę w łazience i będzie rozmawiał w tym „akwatycznym ambiencie”, to matka partia ani Tusk go nie usłyszą. Jak będzie trzeba, to usłyszą, że hej! A w dodatku przy zmianie władzy organa zwane służbami mogą zacząć służyć innym celom niż wypełnianie archiwów pana Ziobry i pana Kaczyńskiego. Na przykład służyć mogą do ścigania przestępstw.
Pośmiewisko całego PiS
I w taki właśnie sposób wpadł Jacek Kurski. Toczy się dziś w zamojskiej prokuraturze postępowanie mające sprawdzić, czy w roku 2024 jako kandydat PiS do Parlamentu Europejskiego nielegalnie finansował swoją kampanię wyborczą, o kilkaset tysięcy złotych przekraczając limity wyznaczone przez PKW i na różne sposoby omijając prawo, aby wpłaty ukryć bądź nadać im pozory legalności. Biedny „Kura” nie dość, że się spłukał, nie dość, że się nie dostał, nie dość, że nie otrzymał należnego europosłom immunitetu, to jeszcze stał się dziś pośmiewiskiem całego PiS z racji swojej łazienkowej konspiracji. To zresztą smutna prawda – polscy politycy od lat 90. żyją w przekonaniu, że ich telefony i domy są na podsłuchu. Że były za czasów PiS, to już wiemy na pewno, ale i tak większe jest ryzyko, że nagra cię kolega niż oficer służb. Tak czy inaczej anno 2025 odkręcenie wody nie pomoże.
Co dla nas jest powodem do radości, dla Kurskiego jest dramatem, a dla PiS kłopotem. Dzięki śledztwu dziennikarzy Onetu i Radia Zet Onet opublikował w piątek artykuł Jacka Harłukowicza inkrustowany fragmentami rozmów spisanych z liczących trzy godziny podsłuchów, gdzie znajdują się dość twarde dowody na finansowanie kampanii wyborczej poza oficjalnym kontem.
Kurski startował w zeszłorocznych wyborach do PE z drugiego miejsca w okręgu mazowieckim. Niby miejsce dobre, ale miał na liście bardzo poważnych konkurentów, na czele z Adamem Bielanem. I choć były prezes TVP wydał krocie na kampanię, dwoił się troił, to w końcu lukratywne mandaty wzięli inni: Adam Bielan i Jacek Ozdoba. Kurski otrzymał zaledwie 4,49 proc. głosów, Ozdoba 7,56 proc. Nie był nawet trzeci. To była istna klęska, jakkolwiek malownicza, bo w programie artystycznym kampanii Kurskiego znalazł się sam Zenek Martyniuk i zespół discopolowy Bayer Full. I to niejako od Zenka zaczęło się całe to nieszczęście, bo właśnie w organizowaniu imprezy z miłośnikiem zielonych oczu pomagał Kurskiemu (oczywiście finansowo) zamożny mazowiecki przedsiębiorca Daniel W., który z sobie znanych powodów wolał „wszystko nagrywać”. W sumie trudno się temu dziwić. Któż by nie nagrywał rozmów z samym Jackiem Kurskim!
Umie spaść na cztery łapy
Daniel W. musiał się z Kurskim ostatnio jakoś mocno nie polubić, gdyż w marcu tego roku złożył do Prokuratury Krajowej doniesienie na samego siebie i na Kurskiego przy okazji. Napisał, że wydał na kampanię Kurskiego ok. 60 tys. zł. Prokurator Krajowy przekazał sprawę do prokuratury w Zamościu, gdzie toczy się ona od ponad miesiąca. Prokuratura nie udziela informacji, lecz główne dowody, czyli nagrania, znalazły się w rękach dziennikarzy (zapewne nie bez udziału skruszonego pana Daniela). Słychać na nich, jak Kurski sam wymienia kwotę, jaką wydał na kampanię z własnych środków. Sprzedał dom i władował w swoją kampanię 700 tys. zł, podczas gdy limit wynosił 63 630 zł.
Kurski biadoli, że koledzy nie chcą wpłacać na jego kampanię, bo uważają go za milionera. Zapewne tego rodzaju złudzeń nie miał syn Kurskiego, Zdzisław, do którego zwrócił się telefonicznie tymi słowy: „będę miał prośbę. Prześlę ci zaraz ostatnie 100 tys., jakie mi zostało z domu, i wpłać na moją kampanię. Ja ci prześlę jako darowiznę, a Ty wpłacisz jako swoją wpłatę na moją kampanię. Dobrze? Tak jak kiedyś... No tyle, ile ci prześlę teraz”.
Kurski wszystkiemu zaprzecza, podkreślając, że PiS rozliczał się z nim bardzo skrupulatnie (co akurat jest prawdą, choć nie ma nic do rzeczy), natomiast taśmy pochodzą od prowokatora. Prowokator, nie prowokator, ale co nagrał, to nagrał. Trudno to obronić. Kurskiemu pozostaje oskarżać rząd o posługiwanie się materiałami zdobytymi w drodze prowokacji (czyjej? służb?) w celach propagandowo-politycznych. Od lat nawykły do rzucania oszczerstw uciekł się do tej niegodziwej metody samoobrony, oświadczając na X: „Dzisiejszy atak niemieckiego Onetu na mnie to kolejny akt zemsty i oczywiste odreagowywanie przegranej przez Tuska kampanii prezydenckiej. Zamiast wzięcia się do pracy jest dalszy ciąg represji wobec opozycji dla przykrycia nieudolności tego rządu i koalicji”. Tylko kto uwierzy, że „człowiek Tuska” zadzwonił do redaktora naczelnego Onetu Bartosza Węglarczyka z poleceniem: „Heil Angela! Puśćcie mi tu zaraz, towarzyszu, tekst z tych nagrań, co wam je umyślnym prześlemy, bo trzeba czymś przykryć tego Nawrockiego”. Trudno powiedzieć, czy Kurski żartuje, czy faktycznie cierpi na tak zaawansowaną megalomanię skrzyżowaną z paranoją.
Czy prezes kolejny raz wybaczy swojemu niesfornemu pupilowi? Pewnie tak, bo do Kurskiego ma wyjątkową słabość. Gdyby zaś przydarzył się jakiś wyrok, pewnie poprosiłby Karola (prezes właśnie przeszedł z prezydentem elektem na ty), żeby okazał mu swą łaskę. Nie bez kozery Kurski pojawił się na wieczorze wyborczym Karola Nawrockiego.
Wiele można złego powiedzieć o Jacku Kurskim, ale na pewno nie to, że nie umie spadać na cztery łapy. Trochę się w PiS pogniewają, trochę się pośmieją, ale zginąć nie dadzą. Bo jest w Jacku Kurskim jakiś magnetyzm i czar. Pewnie więc i tym razem wszystko ujdzie mu na sucho. Aczkolwiek jest też przysłowie o dzbanie i to drugie – o wilku. Taki czaruś i cwaniak jak Kurski nigdy nie jest pewien, kiedy się to ucho urwie i kiedy to jego poniosą.