Internet młodolewicowy w harmonii z młodoprawicowym (a jakże!) wylewają kubły pomyj na siwą głowę prof. Radosława Markowskiego, śmiał on bowiem skrytykować nadmierne „transfery socjalne” oraz przywileje dla rolników i górników. Cóż za pogarda dla ludu!
Liberalna opinia publiczna bardzo się zmieniła. Ogarnęło ją lękliwe wydelikacenie, graniczące z masochizmem. Ulotniły się gdzieś oświeceniowa duma i optymizm, a ich miejsce zajęły histeria i reaktywność. A gdyby w dodatku jakiś straszny dzieciak pozwolił sobie na odstępstwo od przepisowej liturgii kultu „klasy ludowej”, zaraz z cherlawych piersi młodej lewicy dobędzie się falsetem złamany ryk resentymentu. Bo jedyny wróg, którego nie boi się zaatakować, to ten bezsilny odszczepieniec, który nie chce od rana do wieczora bić się w piersi za grzechy elit oraz dopraszać łaski „mieszkańców małych miejscowości”. Wprawdzie „nieuprzywilejowanych” te zaloty erazmusowych prekariuszy, działaczek i działaczy, osób doktoranckich i jakich tam jeszcze inkarnacji lewicowych cnót obchodzą tyle, co zeszłotygodniowa gazetka z programem TV, ale zawsze ma się ten etos, co nie? Potrzebny on jest najbardziej, dziwnym trafem, akurat tym pogromcom pychy, pogardy i klasizmu, którzy do warszawskich przybytków designu i stylu przybyli ze sfery lastryko i sidingu.
Dawniej nad dolą ludu rozczulały się ciocie, a rewolucjoniści lud uświadamiali i mobilizowali. Dziś rozczulanie się jest niedozwolone jako objaw protekcjonalnego wywyższania się, a wymagania stawiać można wyłącznie elitom i tylko elity muszą się rozliczać. Czy są aby wystarczająco wrogie wielkim korporacjom i władzy kapitału? Czy należycie utyskują na rosnące nierówności? Czy są dostatecznie inkluzywno-równościowe w używanym przez siebie języku?