Zausznicy i zderzaki
Od Urbana do Szłapki, czyli dzieje rzeczników rządu. Kaczyński zaprowadził rewolucję
Rząd Donalda Tuska był pierwszym od dekad, który obywał się bez rzecznika. Wzbraniał się przed tym sam premier, który wolał komunikować się z opinią publiczną bez pośredników. Ku utrapieniu koalicjantów mających pretensje do Tuska, że „prywatyzuje” rządowe projekty, również wychodzące z ich resortów. Po ostatnich wyborach wykorzystali więc słabnącą pozycję szefa i wymogli powołanie rzecznika, który miałby odciążyć Tuska i usystematyzować kulejącą politykę informacyjną, z uwzględnieniem potrzeb wszystkich partnerów.
Pewnie więc entuzjazm premiera był nieco udawany, kiedy prezentował w piątek swojego wybrańca. Niemniej, przebierając w kandydatach, Tusk bez wątpienia zadbał o to, żeby wybrać możliwie najbardziej lojalnego. Nawet jeśli zdecydował się na szefa sprzymierzonej Nowoczesnej, skądinąd grającego w nieformalnym teamie Rafała Trzaskowskiego. Adama Szłapkę zdążył jednak lepiej poznać jako ministra ds. UE, koordynującego kończącą się polską prezydencję.
40-latek z Kościana (Wielkopolskie) w dosyć równym tempie zalicza kolejne szczeble politycznej kariery. Zdobył dyplom z politologii, a później jeszcze stosunków międzynarodowych. Terminował w młodzieżówce Unii Wolności, działał w organizacjach pozarządowych, był radnym. Poważnej polityki po raz pierwszy dotknął w kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego, w której został zatrudniony jako ekspert. W 2015 r. związał się z powstającą wtedy Nowoczesną, której był sekretarzem generalnym, a cztery lata później stanął na czele tej partii, dziś już jednak pozbawionej realnego znaczenia.
Na oko spełnia obiektywne kryteria dobrego rzecznika: jest poukładany, precyzyjny, nie ulega emocjom. W środowisku dziennikarskim raczej lubiany, co też ma znaczenie. Debiutując w nowej roli, obiecał, że będzie dostępny przez całą dobę, co jeszcze tego samego dnia chciała ośmieszyć prawicowa stacja wPolsce24.