Biografie nadają historii smaku, pozwalają podpatrywać, co zamieciono pod dywan. Dorota Karaś i Marek Sterlingow, pisząc biografię Jerzego Urbana, wcielili się w reporterów. Umówili się, że książka ukaże się dopiero po jego śmierci.
O zmarłych albo dobrze, albo wcale. Na to przysłowie Jerzy Urban tylko wzruszyłby ramionami, pokazując język. Dla tego skandalisty, prowokatora, ale też błyskotliwego felietonisty i redaktora, przez całe życie liczyła się inna zasada: źle czy dobrze, byle po nazwisku.
Jerzy Urban – publicysta, pisarz, rzecznik prasowy rządu PRL, wieloletni dziennikarz „Polityki” i twórca tygodnika „Nie” – zmarł 3 października 2022 r. Miał 89 lat.
„Nie ma niczego zabawnego we wkładaniu w usta tak wulgarnych słów, jakie przypisano powodowi. Narusza to jego godność i dobre imię” – podkreślił sędzia Jacek Tyszka, uzasadniając werdykt nakazujący Jerzemu Urbanowi publiczne przeproszenie Donalda Tuska za materiał, jaki ukazał się na portalu tygodnika „Nie” wiosną tego roku.
W sierpniu 1988 r. doszło do zmiany taktyki działania zarówno po stronie władz PRL, jak i nieuznawanej przez nich Solidarności. Z dzisiejszej perspektywy można uznać, że to wtedy uchylono furtkę do Okrągłego Stołu.
Rozpoczęty niedawno proces Jerzego Urbana, oskarżonego o znieważenie papieża, dotyczy granic wolności słowa. Sprawy nie ułatwia fakt, że chodzi właśnie o Urbana z jednej i o Jana Pawła II z drugiej strony.
Śledztwo w sprawie afery Rywina uchyliło rąbek towarzyskiej tajemnicy. Wszyscy jej bohaterowie spotykali się w domu Urbanów. Czy prokurator i komisja śledcza mają szansę dowiedzieć się, o czym rozmawia się w ich salonie?
Co uwiera premiera Millera? – pytał kilka tygodni temu na łamach swojego tygodnika Jerzy Urban i natychmiast odpowiadał: pewność siebie i niepewność jutra. Zeznający przed komisją śledczą badającą tak zwaną sprawę Rywina redaktor naczelny tygodnika „Nie” sam siebie nazwał niebezpiecznym typkiem. I rzeczywiście, po jego zeznaniach pewność siebie premiera musiała zdecydowanie zmaleć, a niepewność jutra znacznie się zwiększyć. Nie tylko zresztą premiera: lawina ruszyła i zagarnia kolejne osoby.
Polacy nie wierzą w taki samorząd, jaki znają – i trudno się dziwić