Niektórzy internauci mający się za szczególnie bystrych podejrzewają, że są robieni w balona przez naukowców i media głównego nurtu, które zamiast informacji o tym, co jest (pozaziemskie cywilizacje, tajny rząd światowy, zdrowotne walory muchomorów), uparcie wciskają im opowieści o tym, czego z całą pewnością nie ma (katastrofa klimatyczna, płeć społeczna, korzyści z członkostwa w UE czy zbawienna rola szczepionek w walce z chorobami).
W tych dniach miała miejsce próba wmówienia im, że polski astronauta poleciał w kosmos. Szczęśliwie wnikliwi obserwatorzy bez trudu ustalili, że lot w ogóle się nie odbył, czego dowodem było to, że używane przez załogę przedmioty (musztarda, sos wasabi), zamiast unosić się w stanie nieważkości, pozostawały nieruchome. „Popatrzcie na transmisje Sławosza w tej rakiecie, czy gdzie on tam jest. Nic tam się nie rusza”, ocenił na chłodno swoim analitycznym umysłem pisowski celebryta Jarosław Jakimowicz.
Toporne tłumaczenia ekspertów, że przedmioty na orbicie są przyklejane na rzepy, wzbudziły jedynie pusty śmiech. Wprawdzie zaprezentowany przez Sławosza polski pieróg unosił się w przestrzeni, ale być może po prostu był lżejszy od powietrza albo przyciągały go jakieś magnesy, albo miał w środku malutki elektryczny silniczek. Zgadzam się z ekspertami w rodzaju Jakimowicza, że istnienie latającego pieroga, w przeciwieństwie do lotów w kosmos, nie jest czymś niemożliwym.
Dziwi, że do sprawy rzekomego lotu Sławosza nie odniósł się jeszcze tropiciel fejków europoseł Braun. Może jest na urlopie i odniesie się, jak wróci. Trochę szkoda, że przegapił wizytę Uznańskiego w kraju; mógłby narobić mu straszliwego wstydu, wdzierając się z gaśnicą na wykład i niszcząc w katolicko-narodowym uniesieniu eksponaty służące prezentacji jego fałszywych dokonań.