Na wniosek prokuratora generalnego Adama Bodnara Sejm pozbawił Antoniego Macierewicza immunitetu. Sprawa dotyczy bezprawnego ujawnienia informacji niejawnych w ramach działalności tzw. podkomisji smoleńskiej. Nie wiadomo, jakie to były informacje, bo uzasadnienie wniosku i obrady sejmowej komisji były niejawne. Rzecznik Prokuratury Krajowej Przemysław Nowak podał jedynie, że Macierewicz, będąc funkcjonariuszem publicznym, ujawnił informacje niejawne o klauzuli „ściśle tajne”, „tajne”, „poufne” i „zastrzeżone”. Sam poseł twierdzi, że upublicznił tylko to, co pozwoliła mu ujawnić Służba Kontrwywiadu Wojskowego, i że ma na to dowody.
Tyle że Macierewicz znany jest z notorycznego zaprzeczania rzeczywistości, więc są powody, by nie ufać jego zapewnieniom. Z drugiej strony trudno ocenić moc zebranych przez prokuraturę dowodów, skoro wszystko w tym śledztwie jest tajne. Ale ponieważ sprawa wydaje się zero-jedynkowa: albo są dowody na to, że SKW uznała, że informacje nie są oklauzulowane, albo ich nie ma, wydaje się, że akt oskarżenia powinien bardzo szybko trafić do sądu. I to jest chyba podstawowy powód, dla którego akurat ta sprawa przeciw Macierewiczowi jako pierwsza trafiła do Sejmu: ma pokazać, że prokuratura „zabrała się do roboty”.
To sprawa zawarta w jednym z 41 wątków siedmiu śledztw prowadzonych wobec Macierewicza w związku z podkomisją smoleńską. Inne śledztwa i ich wątki, dotyczące podkomisji, a wcześniej komisji smoleńskiej, są zapewne bardziej interesujące dla opinii publicznej, bo dotyczą fałszowania raportu, marnotrawienia publicznych pieniędzy, „poświadczania nieprawdy w dokumencie”, czyli po prostu dezinformowania, a nawet szantażu wobec jednego z ekspertów Chrisophera Protheroego, który nie godził się na opublikowanie wycofanych przez siebie fragmentów ekspertyzy.