Miesiąc miodowy z narodem
Miesiąc miodowy Nawrockiego. „Będzie twarzą starcia z Tuskiem, powoli zastąpi w tej roli Kaczyńskiego”
Nawrocki nie bawi się w mrzonki o porozumieniu ponad podziałami, mało jest gestów pod adresem wyborców przeciwnego obozu; wręcz demonstracyjnie nie chce być prezydentem wszystkich Polaków. Ma za to klarowny przekaz dla elektoratu prawicy: jestem wasz, swojski, walczę z najgorszym premierem po 1989 r., nie oglądam się na tę lewacką Unię, za to Donald Trump jest świetny, nie pozwolę, by w Polsce panoszyli się imigranci, chcę nowej konstytucji itd.
Nawrocki przyjął wprawdzie Donalda Tuska w Pałacu Prezydenckim, a rozmowa – według naszego rozmówcy z otoczenia premiera – potoczyła się lepiej, niż można było oczekiwać, i daje nadzieję na to, że uda się wypracować cywilizowaną współpracę w polityce zagranicznej i obronnej. Ale nawet w tej sprawie ludzie prezydenta wykorzystali okazję do złośliwości pod adresem szefa rządu. Były drwiny z „chłopców w krótkich spodenkach” (to o kancelarii Tuska, która nie wiedziała, że to prezydent został zaproszony na rozmowę europejskich liderów z Trumpem przed spotkaniem prezydenta USA z Władimirem Putinem w Anchorage), była relacja, że to Nawrocki wyjaśnił Tuskowi, jaki będzie podział kompetencji między nimi. Prezydenccy ministrowie z lubością podkreślali, że spotkanie odbyło się „na prośbę” Tuska, by zrobić z premiera petenta. Który w dodatku musiał na gospodarza kilka minut poczekać, przechadzając się pod portretem Lecha Kaczyńskiego i zerkając na zegarek.
– Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Tusk nie pogratulował zwycięstwa Nawrockiemu, pozwolił Romanowi Giertychowi podważać wynik wyborów, a podczas kampanii zachowywał się skandalicznie, powołując się na patoinfluencera, by uderzyć w naszego kandydata. To naturalne, że teraz się odgrywamy – mówi prezydencki minister.