Pierwsza katastrofa polskiego F-16. Zabrakło ułamków sekund, metrów. Lata doświadczenia nie pomogły
Polska straciła wybitnego oficera sił powietrznych, doświadczonego pilota i instruktora, posiadającego najlepsze kompetencje w opanowaniu jednego z najlepszych zasobów obronnych Polski. Myśliwce F-16 nie zanotowały żadnego poważniejszego wypadku ani katastrofy przez niemal dwie dekady eksploatacji 48 egzemplarzy w służbie sił powietrznych RP. Nawet w rozpoznawczej misji bojowej na Bliskim Wschodzie. Ale od dziś mamy ich 47, a przede wszystkim straciliśmy pilota, który za kilkadziesiąt godzin miał być wielką gwiazdą pokazów Air Show w Radomiu (zostały odwołane).
Z filmików nagranych przez fanów lotnictwa spod płotu bazy w Radomiu wynika, że cały fatalny manewr wykonywany był na dopalaczu, a samolot zderzył się z ziemią w czasie wykonywania figury pionowej – pętli, czyli okręgu w pionie, do którego zamknięcia zabrakło tylko trochę miejsca na dole. Nie widać, by pilot podjął nawet próbę wystrzelenia fotela wyrzucanego.
Niemal w czasie rzeczywistym fakt katastrofy, a zatem wypadku ze skutkiem śmiertelnym, potwierdził minister-koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak. Po nim posypały się z kręgów wojska i polityki kolejne smutne potwierdzenia, wyrazy współczucia i hołdy. Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz z generałami udał się wieczorem na miejsce katastrofy w Radomiu.
Call sign SLAB
Paradoks tej tragicznej sytuacji jest podwójny – zdarzyła się w dniu święta lotnictwa i w przededniu wizyty ministra obrony w 31. bazie w Poznaniu. Właśnie z tego miejsca pochodziła rozbita maszyna i stąd wywodził się pilot Demo Team polskich Viperów vel Jastrzębi albo Tygrysów.