Posłanka Wojciechowska van Heukelom z PiS wyznała w telewizji, że z niepokojem obserwuje w przestrzeni publicznej „jakieś dziwadła”. Nie jest jasne, czy chodzi o przestrzeń w jej głowie, czy o przestrzeń poza nią, w każdym razie dziwadła są bezczelne i promują nowy upiorny przedmiot: edukację zdrowotną oraz usiłują decydować za rodziców, czy ich dzieci mają się go uczyć.
Wojciechowska van Heukelom nie ujawniła, kim są widziane przez nią dziwadła. Biorąc pod uwagę, że jest członkiem PiS, z pewnością chodzi o Niemców, z tym że nie mają oni hełmów i nie napastują Wojciechowskiej van Heukelom. Zasadniczo niczego złego jej nie robią, poza zamęczaniem jej swoim istnieniem w przestrzeni jej głowy i przymuszaniem polskich uczniów do edukacji zdrowotnej, która wprawdzie jest nieobowiązkowa, ale tak szkodliwa, że należy jej zabronić.
W zamyśle MEN edukacja zdrowotna ma łączyć w sobie elementy rozmaitych nauk, co budzi zrozumiałą podejrzliwość polskich biskupów. Opieranie edukacji na zdobyczach nauki, powiadają, oddala uczniów od Boga oraz prowadzi do erotyzacji, seksualizacji, laicyzacji i innych chorób. Biskupi ostrzegają rodziców, że edukacja zdrowotna to zamach na przyszłość ich dzieci oraz przejaw „systemowej deprawacji”, która pod płaszczykiem rzekomego dostarczania informacji o zdrowiu może poważnie utrudnić zbawienie.
Za szczególnie groźne episkopat uznaje współżycie młodych, które jest nieodpowiedzialne, bo jego celem jest osiągnięcie przyjemności. Poza tym do współżycia dochodzi stanowczo zbyt łatwo. „Za jedyny warunek podjęcia współżycia uznane zostało kryterium świadomej zgody” alarmują biskupi, dla których – jak rozumiem – obustronna zgoda to za mało, żeby współżycie było udane.
Zgadzam się, że takie współżycie jest trochę egoistyczne.