Kosmiczne przyspieszenie w armii. Żeby zobaczyć wrogie czołgi, zanim zbliżą się na odległość strzału
Biała kula wystająca nad pudełkowatym budynkiem na warszawskim Bemowie to jedyny dający się spostrzec znak tej rewolucji. Kula osłania antenę satelitarną, rzecz nienową w polskim krajobrazie – podobne widać przy lotniskach. Ale ten talerz w środku ma 4 m średnicy i już teraz jest w stanie łączyć – w dwie strony – polskie satelity z polskim centrum operacji kosmicznych.
Test tego systemu pokazano w ubiegłym tygodniu – na satelicie „użyczonym”, ale za kilka miesięcy będziemy już mieli nasze, wojskowe, pierwsze w historii. W budynku pod anteną sala operacyjna to rząd zaledwie kilku biurek i komputerów naprzeciwko ściany ekranów, na których wyświetlane są dane i wykresy. Na tym też polega dzisiejsza „rewolucja w sprawach kosmicznych”: nie są potrzebne setki ludzi wpatrujących się w dziesiątki komputerów w wielkich salach.
Czytaj też: „Wsiadaliśmy do samochodu. Nagle dron. Z nóg została miazga”. Paweł Reszka z frontu w Ukrainie
Jest taniej w kosmosie
Firma ICEYE w maju podpisała z MON kontrakt na dostawę trzech satelitów radarowych i do końca roku ma je umieścić na orbicie. W jej siedzibie znajduje się wyciszone szklane pomieszczenie z funkcją „zadymiania” szyb, by postronni nie mieli tam wglądu. Choć nawet gdyby zajrzeli, niewiele dostrzegą, bo dla oczu laika dzieje się tam niewiele. Kilkoro młodych ludzi wpatruje się w monitory, czasem któryś kliknie myszką.
Piętro niżej jest już więcej inżynierii – elektroniki, kabli, sprzętu do pomiarów, które mają się stać komponentami satelitów lub służą do ich testowania.