Wojna maszyn
„Wsiadaliśmy do samochodu. Nagle dron. Z nóg została miazga”. Paweł Reszka z frontu w Ukrainie
Był wczesny ranek. Misza, kierowca pracujący dla ukraińskiej telewizji, leżał jeszcze w łóżku, gdy nagle usłyszał silnik. Zerwał się na równe nogi i krzykiem ostrzegł resztę ekipy: „Dron!”. Po chwili wszystko ucichło. Misza zrozumiał, że to nie dron, a współlokator, który właśnie włączył elektryczną szczoteczkę do zębów. Skąd dron w wynajmowanym przez telewizję mieszkaniu w Kramatorsku, czyli dość daleko od frontu?
Atak paniki można było przypisać zespołowi stresu pourazowego – Misza jest weteranem wojennym, zdemobilizowanym ze względu na ciężkie rany odniesione w wybuchu miny. Jednak to nie takie proste. Drony sieją potworne zniszczenie. Obsesyjny strach przed nimi stał się normą. Ludzie słyszą je wszędzie – w pracującej lodówce, zmywarce, odległym dźwięku silnika.
Przedmieścia
– Żegnaj, domie, żegnaj! – Swietłana Wiktorowna robi znak krzyża, zatrzaskuje żelazne wrota, chyba na zawsze. W domu na Santuriniwce przemieszkała całe życie. Ale teraz mówi: – Nadszedł czas!
Santuriniwka powstała w XIX w. Bogaty właściciel ziemski, podobno o greckich korzeniach, na brzegu rzeczki Krywyj Toreć założył osadę. Nazwał ją na cześć bajkowej wyspy Santorini na Cykladach. Ale dziś nie ma tu już nic bajkowego. Nad osadą swąd spalenizny. Pustka. Ubywa domów. – We wtorek spaliły się trzy – mówi Swietłana. Straż pożarna tu nie dojeżdża, jest zbyt niebezpiecznie. Elektryczności nie ma, gazu brak. Ostatni związek z resztą świata to autobus, który dwa razy dziennie powoli toczy się do „miasta”, czyli do Konstantyniwki w Donbasie.
Rosjanie usiłują ją zdobyć od miesięcy. Otoczyli miasto z trzech stron. Kilka, kilkanaście kilometrów od centrum jest już linia frontu.