Wyższe podatki dla banków zamiast dla polskich rodzin – tak rząd zachwala projekt dodatkowych obciążeń dla sektora finansowego. Banki płacą obecnie podatek CIT w wysokości 19 proc. od swoich zysków (tak jak inne firmy) oraz dodatkowo podatek od aktywów (0,44 proc. rocznie), wprowadzony za czasów PiS. Ten pierwszy przyniósł budżetowi w ubiegłym roku 13,5 mld zł, drugi – kolejne 6 mld zł. Mimo to sektor bankowy zarobił w 2024 r. imponujące 40 mld zł. Już wiadomo, że tegoroczny wynik okaże się jeszcze lepszy, bo łączny zysk netto banków po ośmiu miesiącach przekracza 33 mld zł. To przede wszystkim efekt wciąż wysokich stóp procentowych, w powolnym tempie obniżanych przez Radę Polityki Pieniężnej NBP.
Aby finansować rosnące wydatki na zbrojenia i spiąć przyszłoroczny budżet (w planie ponad 270 mld zł deficytu), koalicja postanowiła zwiększyć stawkę podatku od zysków płaconego przez banki. W przyszłym roku wzrośnie on do 30 proc., potem spadnie do 26 proc., a od 2028 r. ma wynosić już na stałe 23 proc. Na otarcie łez politycy obiecują bankowcom niewielką redukcję podatku od aktywów, który obecnie zniechęca instytucje finansowe do udzielania kredytów. Uwzględniając obie zmiany, budżet ma zyskać w przyszłym roku ok. 6,5 mld zł. Pod warunkiem że na zmiany zgodzi się prezydent, który przecież obiecał blokować jakiekolwiek próby podwyższania podatków.
Ponad połowa bankowych aktywów jest u nas w rękach instytucji kontrolowanych przez państwo. Mimo to bankowcy – czemu trudno się dziwić – próbują protestować i tłumaczą, że już teraz ich obciążenia są duże, za to zyski, zwłaszcza w porównaniu z innymi krajami europejskimi, wcale nie nadzwyczajne. W rzeczywistości jednak banki płakać nie będą, natomiast będą próbowały przerzucać dodatkowe koszty na klientów.