Elektoraty twardnieją. Polaryzacja jest w fazie wojny pozycyjnej, ale za chwilę będzie się działo
Minęły miesiące od przegranych przez rządzącą koalicję wyborów prezydenckich. Opadł bitewny kurz, a sytuacja na froncie politycznym zaczyna się stabilizować. Sam Nawrocki jeszcze w trakcie pojedynku wyborczego złapał prąd wznoszący i z niego korzysta. Nieważne, co zrobi, zyskuje aplauz i kolejnych zwolenników. Czy zawetuje serię ustaw, czy pojedzie do Wolanowa na kebab i umówi się z młodzieżą na wspólne oglądanie meczu. Tak się dzisiaj robi politykę i zyskuje sympatię wyborców.
Na tle rosnących słupków Nawrockiego reszta sceny politycznej wydaje się uśpiona. Obraz sytuacji, jaki można wynieść z lektury sondaży, wskazuje na wejście polaryzacji w fazę wojny pozycyjnej. Notowania KO utrzymują się w okolicach 30 proc. Można powiedzieć chudawo, ale stabilnie. Akurat tyle, żeby oprzeć na tym nową strategię formacji Tuska: „Za dwa lata wykręcimy 30 proc., a potem się zobaczy”. Pytanie, czy chcemy to oglądać. Notowania PiS ustabilizowały się tylko na odrobinę niższym od KO poziomie, co oznacza, że o tym, kto będzie rządził po 2027 r., zdecyduje wyborczy wynik drugiego planu, tzn. partii spoza duopolu, przede wszystkim Konfederacji i Lewicy, a w mniejszym stopniu sierot po Trzeciej Drodze. Tu, jak dotąd, partia Mentzena i Bosaka trzyma się mocno, a partie Czarzastego i Zandberga – osobno. Rezultat łatwo przewidzieć.
W takich okolicznościach nie dziwi radykalizacja po prawej stronie. To tu bowiem może się rozstrzygnąć proporcja sił w nowej koalicji. Konfederacja próbuje obejść PiS z prawej strony. Kiedy PiS zwołuje marsz przeciwko uchodźcom i wzywa konfederatów do udziału, ci bojkotują inicjatywę i wypominają środowisku Kaczyńskiego aferę wizową. PiS, chcąc pozostać w grze o radykalnego wyborcę, oddaje przestrzeń faszystom pokroju Bąkiewicza, którego mowa nienawiści szykuje grunt pod przyszłe pogromy.