Napisałem wiele krytycznych tekstów na temat Wikipedii. Dziś muszę jednak przyznać, że na tle ogólnego staczania się internetu Wikipedia lśni jakością, niczym podwodna skała, która wyłoniła się na wysychającym akwenie. Głównym zarzutem wysuwanym wobec niej (nie tylko przeze mnie!) kilkanaście lat temu było to, że z anarchicznego pospolitego ruszenia, w którym mógł wziąć udział każdy ochotnik, przekształciła się w zbiurokratyzowaną strukturę. Teoretycznie nadal każdy może dołączyć, ale po kliknięciu w guzik „edytuj to hasło” zostanie skierowany do poczekalni (do jakiej i na jak długo – to zależy, czy chodzi o hasło „ludobójstwo w Strefie Gazy” czy też „morfologia stułbi płowej”).
Wtedy cały internet wydawał się zdominowany przez działania oddolne, spontaniczne, niekomercyjne. Nie zastanawialiśmy się, do kogo to wszystko należy – wydawało nam się, że do nas. W 2006 r. tygodnik „Time” na Człowieka Roku wybrał „ciebie”. Na okładce słowo „you” widniało na ekranie komputera, bo chodziło o „nas, internautów”. Wszyscy staliśmy się Człowiekiem Roku, bo internet przyniósł nam masową równość, demokrację i emancypację (nie umiem teraz powstrzymać śmiechu, ale wtedy naprawdę tak myśleliśmy!).
Na tym tle Wikipedia wydawała się biurokratycznym reliktem. W ówczesnej krytyce podkreślano różnicę statusu między jej działającymi społecznie twórcami a profesjonalizującą się administracją Fundacji Wikimedia. Po co komu jakaś taka staroświecka czapa? Wtedy się wydawało, że w internecie panuje nieograniczona wolność słowa. Na forach i blogach (kto to dzisiaj pamięta?) można było pisać, co komu ślina na klawiaturę przyniosła. Wielu rozczarowanych pionierów Wikipedii kilkanaście lat temu opuściło więc ten serwis, szukając prawdziwej wolności gdzie indziej.