Jaka powinna być lewica? Tego dowiemy się zazwyczaj od lidera opinii, który i tak nie będzie na nią głosował. Bo nie przestają na mnie robić wrażenia uwaga i wysiłki poświęcane przez rodzimych publicystów równie rodzimym partiom lewicowym. Zaczynam nawet podejrzewać, że chodzi o nadwyżki energetyczne, które trzeba jakoś spożytkować. Jedni kleją modele samolotów, drudzy grają w padla, jeszcze inni udzielają bezpłatnych lekcji, jak być dobrym lewicowcem (istnieje bowiem również „zła lewica”, o czym później).
To przede wszystkim domena centrystów, ale nie tylko. Przecież poza Tomaszem Lisem, który zwyczajnie wie, jak powinien wyglądać świat, i nie da sobie tej wiary odebrać, oraz łającym lewicę Ziemowitem Szczerkiem, niestrudzonym w usprawiedliwianiu przed światem, dlaczego nie głosuje na partię X lub Y (czytaj: na Razem), jest jeszcze całe spektrum barw i odcieni. Od uwag i przytyków pęcznieje również polska bańka lewicowa, tu między innymi: „jak można było iść z Tuskiem?”, „jak można dalej iść z Tuskiem?” i „jak można w ogóle iść?”.
Lewica to w ogóle twór tajemniczy, płynny i schrödingerowski. W zależności od celów publicystycznych odgrywa w Polsce marginalną rolę (więc powinna siedzieć cicho i nie kąsać ręki, która ją karmi) lub ponosi odpowiedzialność za sukcesy wyborcze prawicy, a w dalszej kolejności za postępującą degrengoladę i nieuchronną entropię. Mająca już od dawna status memu „wina Tuska” została już wyparta przez „winę Razem”, a czasem, precyzyjniej, „winę Zandberga”. Być li tylko kołem poselskim, a jednocześnie trząść całą polską polityką – jeśli to nie dowód strategicznego geniuszu, to nie wiem, co nim jest.
Szczególnie rozczulające są jednak dobre rady, których realizacja oznaczałaby całkowite unicestwienie: tak tożsamościowe, jak i polityczne.