Co nas cieszy, co nas martwi
Sondaż „Polityki”. Jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Uśmiechamy się przez zaciśnięte zęby
Pod powierzchnią ogólnych deklaracji o względnym zadowoleniu z życia widać społeczne pokłady niepewności, lęku oraz resentymentów. Zaskakująco istotna część z nas żyje w pozasystemowej enklawie kiełkującego gniewu, ekonomicznej frustracji oraz poczucia braku wpływu. Zadowolenie zaś okazuje się uczuciem w pewnym stopniu elitarnym; coraz mocniej rozmazana jest za to nasza mapa mentalna, która wyznaczała kierunki modernizacyjnego marszu od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej – bezwarunkowo podążają za nią już tylko najstarsi. To główne wnioski z sondażu, który dla „Polityki” przeprowadziła pracownia Opinia24. Sprawdziliśmy w nim, co nas cieszy, a co martwi, a także jak mocno rezonują optymistyczne i pesymistyczne diagnozy, którymi karmią nas politycy.
Zadowoleni ratują demokrację
Na poziomie ogólnej deklaracji, biorąc pod uwagę naszą sytuację osobistą, a także rzeczywistość polityczną i gospodarczą, jesteśmy społeczeństwem w większości zadowolonym – tak swoje samopoczucie definiuje według tych kryteriów 55 proc. badanych (przeciwnego zdania jest 35 proc.). Ale widać też, że zadowolenie jest rodzajem przywileju: stopień satysfakcji z życia w Polsce skokowo rośnie, kiedy pytamy o to osoby z największych aglomeracji (68 proc. zadowolonych) oraz z wyższym wykształceniem (67 proc.). To także grupy, które relatywnie częściej są skłonne zgodzić się z opiniami, że nasze zarobki doganiają pensje w Europie Zachodniej, gospodarka jest w dobrej sytuacji, a nawet że w Polsce, generalnie rzecz biorąc, żyje się lepiej niż na Zachodzie.
Wygląda na to, że dekady mijają, przeżyliśmy osiem lat rządów PiS, sprawowanych deklaratywnie dla ludu i w imieniu ludu, tymczasem nieco hiperbolizując, można powiedzieć, że wysłużony (i ukochany przez PiS) stereotyp opisujący uprzywilejowaną grupę „wykształconych z wielkich miast” wciąż ma swoje odbicie w rzeczywistości.