Polityków myśli skrzydlate
Bon moty, wpadki i „ja panu nie przerywałem!”. Polityków myśli skrzydlate, czyli co naprawdę mają w głowach
Gdyby zorganizować konkurs na najbardziej rozpoznawalną frazę polityczną, wielkie szanse na zwycięstwo miałoby zdanie: „Ja panu nie przerywałem!”. To doskonały przykład przekonania o niezwykłej doniosłości tego, co ma się do powiedzenia i co koniecznie musi być wypowiedziane do samego końca. Ale od czasu do czasu politycy powiedzą coś, o czym rozmawiamy przez następne miesiące, a nawet lata. Bywa też, że skrzydlate frazy, wpadki, nieostrożne wyznania polityków pokazują to, co miało zostać ukryte – jak śpiewał Jacek Kleyff, „kto szczuł i co było grane”.
Ciemny lud i lemingi
Szczególnym obiektem zainteresowania polityków, opiewanym regularnie w ich błyskotliwych wypowiedziach, jest polski lud, czyli grupa społeczna złożona ze „zwykłych ludzi”, którzy mają tę cechę charakterystyczną, że nie mieszkają w warszawskiej dzielnicy Wilanów. Tę bowiem zasiedlają „lemingi”, gatunek stadny, pusty w środku, popierający nie wiedzieć czemu liberałów i odwracający się od wyznawanych przez „zwykłych ludzi” tradycyjnych, patriotycznych wartości.
Doniosłe odkrycie tej nihilistycznej, konsumpcyjnej zbiorowości o powierzchowności Barbie i Kena opiewał w okładkowym artykule w lipcu 2012 r. nieistniejący już prawicowy tygodnik „Uważam Rze”. Stworzona wtedy przez Roberta Mazurka kategoria „leminga z Wilanowa” szybko stała się jedną z ulubionych fraz prawicowych polityków, ale też z czasem w nieco zmutowanej formie pokonała ideologiczne bariery i zadomowiła się na lata w debacie politycznej jako „oczywista oczywistość” uznawana zarówno przez prawicę, jak i część lewicy oraz centrum. Polska dzieli się w tej opowieści na oderwane od realiów wielkomiejskie elity, żywiące się wyłącznie sojowym latte ze Starbucksa, oraz „zwykłych Polaków”, co w trudzie, znoju i mitrędze wtaczają codziennie pod górę swój syzyfowy kamień.