Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Teoria i praktyka przyjaźni politycznej

Rozmowa z Ludwikiem Dornem, posłem Prawa i Sprawiedliwości, byłym marszałkiem Sejmu.

"Związki między polityką a moralnością istnieją, ale są dosyć zawiłe." Fot. Wojciech Druszcz  

Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz: – Czy zastanawia się pan nad swoim miejscem w polityce? PiS pana zawiesił, a PO pana nie weźmie.

Ludwik Dorn: – Mogę zostać jeszcze dość mocno poturbowany, ale nie zamierzam z PiS zrywać. Jestem związany z tym nurtem myślenia i działania. Nie zamierzam też dawać pretekstu tym koleżankom i kolegom, których obejmuję przyjaźnią polityczną, a którzy najchętniej by mnie wykopali. Dlatego swoboda moich wypowiedzi jest ograniczona.

Czy całym sensem uprawiania polityki może być czekanie?

Widzę taki zespół wydarzeń, który umożliwi mi realny powrót do współdecydowania o mojej partii. Bo nie jestem zadowolony z modelu opozycji, który moja partia wybrała. Jeżeli moje niezadowolenie podzieli więcej członków, to mogą nastąpić zmiany. I być może zrealizuje się to szybciej, niż przypuszczałem.

Nie ma pan poczucia déjà vu? Był pan w podobnej sytuacji w 1998 r., po wyjściu z AWS.

Mówiłem już, że pod jednym względem jestem wdzięczny panu prezesowi Kaczyńskiemu. Pozwala mi czuć się sporo lat młodszym. Niemniej w tamtej kadencji miałem większą możliwość swobodnej gry politycznej. Nawet zabawy. Bo ja bardzo lubię element ludyczny w polityce.

Na razie sam pan pisze w swoim blogu, że koledzy partyjni nie wahają się traktować pana jak trędowatego. To zaczęło się chyba, gdy opublikował pan, jako minister spraw wewnętrznych, list otwarty do prezesa Kaczyńskiego.

Reklama