Nim poznaliśmy ją jako zwolenniczkę terapii szokowej, której początek datuje się na 7 kwietnia 2006 r., kiedy to w życiu najmłodszych nastąpiło nowe otwarcie i oczom (oraz uszom!) ukazała się ona - nowa, zupełnie ponadstandardowa Rzecznik Praw Dziecka, wiodła zupełnie przeciętny praw(icow)y żywot. Przeszła typową drogę polityka związanego z Radiem Maryja. Karierę zaczęła więc od PZPR (1977-1980), potem zrobiła sobie dłuższą przerwę, podczas której rozmyśliła się światopoglądowo i została działaczką Ruchu Katolicko-Narodowego, by w końcu wstąpić do Ligi Polskich Rodzin (2004).
Teraz natomiast mamy nowe zamknięcie. Po licznych prośbach i groźbach tak koalicji, jak i sporej części opozycji (nawet na jej tle Ewa Sowińska okazała się zbyt wielką ekstremą), po przedłużanej w nieskończoność demonstracji miłości do stołka (nieodwzajemnionej), powiedziała wreszcie: odchodzę. A czasu na wypowiedzenie tego magicznego słowa miała aż nadto. Tuż po rocznym sprawozdaniu Sowińskiej z działalności jako Rzecznika Praw Dziecka LiD złożył wniosek o jej odwołanie, twierdząc, że zachowanie jej jedynie ośmiesza urząd. Później do LiD-u dołączyła Platforma. Według wnioskodawców pani rzecznik złamała ślubowanie, m.in. przyrzeczenie bezstronności. Sama pozwana upiera się przy tym, że literze Konstytucji była wierna. Co ona takiego zrobiła?
(Atr)akcje z urzędu
Wsławiła się, będąc pomysłodawczynią (mimowolną!) kilku happeningów. Usłyszeliśmy o niej głównie dlatego, że w sposób znaczny przyczyniła się do... promocji homoseksualizmu. Kiedy, dzięki swojemu wyostrzonemu zmysłowi obserwacji, ujawniła gejowską orientację seksualną "nosiciela" czerwonej torebki, teletubisia Tinky-Winky, nagle - w ramach wsparcia bohatera bajki dla dzieci od lat dwóch - zapanowała czerwonotorebkowa moda, a cena teletubisiowych pluszaków na sklepowych półkach zaczęła rosnąć, proporcjonalnie ze sławą Tinky-Winky.