Kraj

Wróg etyczny

Dr Zofia Szychowska - Przed habilitacją żyłam w nieświadomości co do systemu, w jakim mi przyszło pracować. Fot.Miłosz Poloch Dr Zofia Szychowska - Przed habilitacją żyłam w nieświadomości co do systemu, w jakim mi przyszło pracować. Fot.Miłosz Poloch
Lekarz może krytykować lekarza - orzekł przed tygodniem Trybunał Konstytucyjny. Zofia Szychowska, pediatra z Wrocławia, za wytykanie błędów kolegom lekarzom od 10 lat była na przemian wyrzucana z pracy, odsuwana od pracy, koleżeńsko sądzona i służbowo ganiona. Mówi, że koledzy lekarze wykonali na niej wyrok zawodowy.

Doktor habilitowana Szychowska narobiła sobie w środowisku wrogów, bo za dużo gadała. Dzisiaj jeszcze na jej wspomnienie personel naukowy Akademii Medycznej we Wrocławiu kręci kółka przy czole. Mówi się z zatroskaniem, że przypadek należy do bolesnych. Lub z pobłażaniem, że ta pani odleciała nerwowo. Wywlekała kwestie zawodowe na miasto. Następnie, za pośrednictwem mediów, wywlekała w Polskę. Niepotrzebnie. Mówi się, że zamiast pogadać - wywlekała. Nie miała prawa. Ale ona wiedziała lepiej. Była najmądrzejsza, równiejsza wśród równych. Otaczała się ludźmi spoza środowiska. Agresywnie ambitna. Była dobrą lekarką. Ale nierealistyczną.

Wszystko to mówi się o dr Szychowskiej, prosząc o incognito. Wszak paragraf 52 kodeksu etyki lekarskiej nakazuje lekarzom darzyć się wzajemnym szacunkiem. Wymaga też, aby ostrożnie formułować opinie o pracy kolegów, a już zwłaszcza nie dyskredytować ich publicznie. Kiedy się zauważy błąd w postępowaniu kolegi lekarza - należy zwrócić uwagę. Jeśli kolega nie reaguje - zawiadomić izbę lekarską. Ale w żadnym razie nie wywlekać.

Dr Zofia Szychowska: -- Okazało się, że punkcje lędźwiowe robione przez lekarzy małym pacjentom nie mają żadnego uzasadnienia w leczeniu, a służą tylko do badań naukowych. W dodatku zabiegi wykonywano bez zgody rodziców tych dzieci. Kiedy powiedziałam o tym przełożonym, dostałam pierwszą naganę od uczelnianej komisji dyscyplinarnej. To było 10 lat temu. Lekarz AM we Wrocławiu, incognito: - Sama pracę habilitacyjną zrobiła pobierając od pacjentów płyn mózgowo-rdzeniowy do badań. Nie pytała o zgodę.

Sukces

Miało być pięknie i przewidywalnie. Wymarzona medycyna, mąż lekarz. Profesorskie sławy Akademii Medycznej we Wrocławiu służące radą młodej dr Szychowskiej. Ciekawe towarzystwo na uczelni i wśród personelu szpitala - mnóstwo okazji do wymiany myśli z ludźmi na poziomie. Ciężkie czasy komuny, a towarzystwo trzyma się razem. Etat dla dr Szychowskiej od 1974 r. Powołanie do zawodu, pochwały służbowe. Następnie, oprócz pediatrii, drugi stopień specjalizacji w chorobach zakaźnych. Habilitacja. Pierwsi doktoranci - słyszy się na korytarzu kliniki, jak mówią: jesteśmy od dr Szychowskiej. Załatwianie lodówek, które przechowują próbki do badań - po znajomości, bo czasy takie.

Lata 90. - stypendium rządu francuskiego dla dr Szychowskiej. Sam prof. R. popierał jej kandydaturę, kiedy Francuzi przysłali formularze stypendialne. Miała sukces. Mówiło się, że zasługuje.

Ale prof. R. cenił też panią dr B. Wysyłał ją często na wizytacje, bo słynęła ze skrupulatności. Incognito mówiło się, że pani dr B. słynie z upierdliwości - czepia się. I nawet jeszcze dzisiaj, kiedy pani dr B. jest emerytką, a dr Szychowska spędza czas w domu pod miastem - personel naukowy Akademii Medycznej pamięta, jak bardzo obie panie się nie znosiły. A akurat otwierał się wakat na stanowisku kierownika pediatrii - obie panie miały szanse. Dr Zofia Szychowska: -- Miałam już wtedy czterech wypromowanych doktorantów, a tamta pani żadnego. Ale biła się o władzę.

Lekarz AM, incognito: - Doszło do awantury. Pani dr B. zarzucała dr Szychowskiej, że ta ją uderzyła na oczach pielęgniarek. B. skierowała sprawę do izby lekarskiej. Komisja etyki wydała wtedy pierwszą niepochlebną opinię o dr Szychowskiej. Od tej pory miało być coraz gorzej.

Komisarze

Skargę na dr hab. Szychowską podpisało wtedy kilkunastu pracowników Akademii Medycznej. Także ci, którzy dzień wcześniej mijani na korytarzu uśmiechali się na wypadek, gdyby jednak dr Szychowska została szefową pediatrii. Próbowała ich nawet zrozumieć - podpisali, bo nie mieli wyjścia. Każdy lekarz musi obowiązkowo należeć do samorządu lekarskiego i płacić około 30 zł miesięcznej składki. Co dla niektórych jest równoznaczne z obowiązkiem potakiwania przełożonemu. Silniejszemu. W imię solidarności zawodowej. Albo też w imię świętego spokoju. Przed 10 laty izba lekarska powiadomiła dr Szychowską, że nie widzi jej na stanowisku dyrektorki kliniki pediatrii. Słaba opinia komisji etycznej.

Lekarz z innego śląskiego szpitala: - Do takiego Don Kichota, który się wyłamał, czasem ktoś podejdzie w kuluarach, poklepie po plecach i powie, że go podziwia, ale publicznie nikt nie wesprze. Nie dostrzegam prawdziwej solidarności zawodowej między lekarzami. Izby lekarskie, które miały stać na straży interesu lekarzy, dziś zajmują się właściwie tylko obsadzaniem stanowisk profesorskich i ordynatorskich.

Dr Zofia Szychowska: - Przed habilitacją żyłam w nieświadomości co do systemu, w jakim mi przyszło pracować. Potem dostrzegłam, że pod profesorskimi togami skrywa się zwykła nagość. Za komuny nie było żadnego kodeksu etyki lekarskiej, a teraz jest urodzaj na kodeksy etyki - profesorowie prześcigają się w ich pisaniu. Przy czym ludzie, którzy zajmują się etyką, są zwykle bardzo mało etyczni.

Przed 10 laty dr Szychowska akurat była w ciąży. W komisjach, przed które wciąż ją wzywano, zasiadali także pediatrzy. W komisjach oceniających byli ludzie, którym dr Szychowska zarzucała plagiatowanie prac i badań. Dużo się wie o ludziach, kiedy się z nimi pracuje. Wyglądało na to, że komisarze nie dostrzegają ciąży u koleżanki. Syn urodził się za wcześnie. Dzisiaj to zdolny chłopak, gra na fortepianie, ale trzeba było walczyć o jego zdrowie.

Dr Szychowska pamięta, kiedy pani dr B. została nową dyrektorką pediatrii. Niedługo potem zabrano ze służbowej lodówki dr Szychowskiej probówki z surowicami, które wykorzystywała do badań. Rektor akademii nakazał zwrot surowicy właścicielce, ale nieszczęśliwym trafem probówki przepadły na zawsze.

Dr Grzegorz Luboiński, onkolog, członek grupy roboczej do spraw problemów etycznych w służbie zdrowia przy Programie Przeciw Korupcji Fundacji Batorego: - Gdyby korporacja naprawdę walczyła o swoje dobrze pojęte interesy, to ktoś taki jak dr Szychowska, kto wskazuje na nieprawidłowości, miałby zagwarantowaną ochronę. Takich ludzi nazywa się whistle blowers - to ci, którzy pierwsi dmuchają w gwizdki ostrzegawcze. A u nas zamiast ich chronić, bierze się za twarz.

Walka

Wrogiem etycznym numer jeden została dr hab. Zofia Szychowska, gdy poznała mgr. Jacka Bąbkę. Bąbka - znany wówczas we Wrocławiu jako "najsławniejszy student III RP" - mimo że absolwent politechnicznego wydziału podstawowych problemów techniki, pasjonował się prawem. Był w tym dobry - zasłynął procesując się o czesne z rektorem wrocławskiej politechniki. Jacek Bąbka dopiero teraz kończy wydział prawa - zgodził się więc pomagać dr Szychowskiej jako amator samouk. Ma motto: powiedz stop złemu prawu! Dr Szychowska chodziła z Bąbką - jako swoim obrońcą z wyboru - na kolejne komisje dyscyplinarne. Komisarze nie zgadzali się na jego obecność. Zasłaniali się tajemnicą lekarską, a Bąbka był spoza korporacji. Raz nawet został wyprowadzony z sali przez specjalnie wezwany oddział ochroniarzy.

Jacek Bąbka: - To pani Szychowska mnie znalazła. Akurat wtedy męczyli ją na komisjach dyscyplinarnych dla nauczycieli akademickich. Żądali dla niej zakazu wykonywania zawodu. Zaskarżyliśmy tę decyzję do Sądu Pracy i wygraliśmy. Wtedy zaczęli ją wzywać na kolejne dyscyplinarki już nie jako nauczycielkę, ale lekarkę.

Komisje eskalowały swoje działania, dr Szychowska eskalowała swoje. W 2000 r. zaczęła pisać do gazet. Najpierw do "Forum Akademickiego". Potem - dwukrotnie - do tygodnika "Angora". Pisała o układach rodzinno-towarzysko-zawodowych, które rządzą w szpitalach. "Najgorsze zaś jest to, że układy te zamieniają się w pewnych okolicznościach w uczelniany sąd kapturowy nad niewygodnymi, bo krytycznie myślącymi pracownikami naukowymi. Członkowie takiego kapturowego kolegium dyscyplinarnego nie są przed nikim odpowiedzialni (...)".

Następnie dr Szychowska postanowiła pisać do stowarzyszeń zajmujących się obroną praw pacjentów. Jeśli - w myśl kodeksu etyki - lekarze nie mogą krytykować publicznie błędów swoich kolegów, to skąd ma pacjent wiedzieć, czy nie leczy go konował? - rozumowała. Lekarz działa przecież w warunkach wolnego rynku i sam powinien chcieć publicznie podawać opinię o sobie. To działa jak reklama. Prezes jednego ze głośnych stowarzyszeń pacjenckich proponował dr Szychowskiej opisanie jej sprawy na swoich stronach internetowych. A w ogóle nie radził się w walkę zbyt angażować. W Polsce nie ma ustawy o prawach pacjenta. A karierę mogą zniszczyć - uczulał.

Dr Dorota Karkowska, specjalistka z zakresu prawa medycznego i polityki zdrowotnej z Uniwersytetu Łódzkiego: - Prawa pacjenta są w Polsce porozrzucane po wielu ustawach, trwają dopiero prace nad zebraniem tych praw w jednym akcie. Pacjent ma prawo zasięgnąć opinii drugiego lekarza co do swojego zdrowia, ale lekarz może się nie zgodzić. Projekt ustawy przewiduje żądanie takiej dodatkowej konsultacji, a nie tylko prośbę o nią. O wolnorynkowej sytuacji lekarza można mówić w prywatnych gabinetach, a nie w publicznych szpitalach, gdzie lekarz ma zawsze nad sobą jakiś nadzór. W przypadku błędu lekarskiego przed sądem odpowiada szpital. Chociaż lekarze mogą się też prywatnie ubezpieczać od odpowiedzialności cywilnej. O ofiarach błędów lekarskich mawia się w środowisku medyków "spieprzeni". Bywa, że kolejny lekarz, do którego trafia taki pacjent, potrafi dokładnie określić, jakie błędy popełnił poprzednik. Czasem bardzo utytułowany poprzednik. Ale milczy, bo boi się podpaść. Może i stracić pracę.

Dr Grzegorz Luboiński: - Należałoby wtedy skontaktować się z poprzednim lekarzem, nawet jeśli to profesor, i powiedzieć: spieprzył pan robotę. Ale można usłyszeć np.: ależ panie kolego, proszę mi takich głupot nie opowiadać. Polska medycyna jest sfeudalizowana. Ja byłem członkiem komitetu założycielskiego izb lekarskich, ale nie wiedziałem, że zaczną one żyć własnym życiem. Teraz za to przepraszam. Według mnie kodeks etyki lekarskiej jest niepotrzebny. Jeśli ktoś nie wie, jak się zachowywać, niech się po prostu zachowuje przyzwoicie.

Rozprawa

Dr hab. Zofia Szychowska ostatnio spędza dnie w domu pod Wrocławiem. Hoduje pomidory na werandzie. Korespondencję odbiera za nią mąż. Nie wszystkie listy jej pokazuje, bo dr Szychowska nie może się denerwować. Rok miała depresję. Kolejny rok była na urlopie na podbudowanie zdrowia. Wezwania na komisje dyscyplinarne spływają zawsze, kiedy ukaże się gazeta z kolejną jej wypowiedzią. Według komisji dr Szychowska jest recydywistką w łamaniu paragrafu 52 kodeksu etyki lekarskiej. Lekarz AM we Wrocławiu: - Biorąc pod uwagę subtelności medycyny, zapis kodeksu jest właściwy, bo niemedycy nie są w stanie objąć wszystkich niuansów danego przypadku. A dr Szychowska może i była dobrym fachowcem, ale 15 lat temu. Teraz nie pokazuje się w szpitalu.

Dr Zofia Szychowska: - Nadal jestem adiunktem Katedry i Kliniki Chorób Zakaźnych Wieku Dziecięcego, ale nie jestem dopuszczana do pacjentów. Przez jakiś czas byłam zatrudniona w szpitalu jako konsultant, ale byłam potrzebna tylko przez jakieś 15 minut dziennie. I nigdy nie wiedziałam, przez które konkretnie 15 minut w ciągu dnia będę potrzebna. W semestrze zimowym mam seminaria ze studentami.

Już się nie ściga. Od kiedy na nowo odkryła Boga, mówi, że życie jest piękne. Długo szukała - buddyzm, judaizm, wybrała chrześcijaństwo. Jedzie do miasta, zawsze stoi w korku, bo Wrocław w gigantycznej przebudowie. Rozgląda się po twarzach ludzi zamkniętych w samochodach obok i modli się za nich. Kiedyś by klęła. Mówi, że jej środowisko zabiło ją zawodowo. Słucha Radia Rodzina. Mówi, że szarpana przez siły diabelskie szła jakąś ciemną doliną. Dyszała zemstą. Koledzy lekarze ograniczali jej świetnie zapowiadający się rozwój zawodowy. Ale Bóg każe przebaczać.

Dr Szychowska, kiedy jeszcze walczyła, pisała o swojej sprawie do wszystkich ważnych ludzi w Polsce. Jako pierwszy na list odpowiedział Lech Kaczyński - wtedy minister sprawiedliwości. Pisał o trądzie korporacyjnym. Dr Szychowska - jako lekarz - dopowiadała, że to istny nowotwór na ciele narodu. Następnie odezwał się Maciej Bernatt, prawnik z Programu Spraw Precedensowych Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Chodziło o sprawdzenie, czy paragraf 52 kodeksu etyki lekarskiej - za naruszenie którego sądy korporacyjne ukarały lekarkę naganą - nie łamie konstytucyjnego prawa do krytyki i wolności wypowiedzi. Maciej Bernatt: - Chodziło nam o dobre imię pacjenta. O to, czy ten przepis służy, czy szkodzi pacjentowi.

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że lekarz może krytykować kolegę po fachu. Dr Konstanty Radziwiłł, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej: - Trybunał nie nakazał zmiany artykułu 52 kodeksu etyki lekarskiej, tylko zmianę wykładni. W praktyce oznacza to, że sądy lekarskie będą musiały zbadać, czy krytyczna wypowiedź jednego lekarza na temat innego jest prawdziwa i czy krytykujący działa w interesie publicznym.

W ciągu 10 lat żaden z korporacyjnych sądów, przed którymi stawała dr Szychowska, nie zastanawiał się, czy podsądna mówi prawdę. Wystarczyło, że krytykuje kolegów po fachu, mówiąc publicznie, że nie powinni robić punkcji lędźwiowych małym pacjentom Kliniki Pediatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu.

Polityka 18.2008 (2652) z dnia 03.05.2008; Kraj; s. 24
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną