Indywidualnie niekwestionowanym mistrzem jest teraz Janusz Palikot. Prawdziwy oryginał polskiej polityki, który w każdej sytuacji potrafi się wyróżnić nie tylko fryzurą, krawatami, koszulami i grubymi słowami, ale też gadżetami, po które nikt inny nie odważy się sięgnąć. Tyle że Palikot jest w Platformie jak samotna wyspa. Jak kiedyś Adam Małysz wśród krajowych skoczków albo jak Artur Boruc w piłkarskiej reprezentacji. W całej partii tylko on taką grę naprawdę uprawia.
Natomiast w kategorii zespołów pieśni i tańca oraz w konkurencji wielkich układów choreograficznych nie do pobicia jest Prawo i Sprawiedliwość. Jeśli chodzi o politykę czystej formy, PiS jest prawdziwym wundertimem. Mógłby z powodzeniem obdzielić parlamenty całej Europy. Ludźmi, którzy na niczym się nie znają i nie mają nic do powiedzenia, ale zawsze potrafią jakąś sztuczką przykuć uwagę mediów, bez zahamowań będą na rozkaz partii powtarzali dowolne slogany i bez wahania wezmą udział w każdej partyjnej awanturze.
Nie zawsze tak było. Za rządów SLD polityka opozycyjnego PiS daleka była od takiej teatralizacji. Wassermann i Ziobro – podobnie jak Rokita czy Giertych – nie przebierali w słowach, histeryzowali, opowiadali niestworzone historie o „klubie Krakowskiego Przedmieścia”, mafiach, sieciach, ale jednak były to tylko słowa. Spektakle były wtedy specjalnością LPR, a zwłaszcza Samoobrony. LPR rozsyłał laleczki wielkości pół kciuka, twierdząc, że tak wygląda kilkunastotygodniowy człowiek, a Samoobrona blokowała sejmową trybunę. Wyskoki Samoobrony były wtedy jednomyślnie potępiane przez poważne partie jako przejaw dziczenia i anarchizowania polityki.
Jeszcze za rządów PiS słowa miały znaczenie. Zbigniew Ziobro czarował wprawdzie dziennikarzy niszczarką (by pokazać, jak w PZU niszczono dokumenty, które – jak się okazało – nigdy nie istniały), ale prezes, a później premier Kaczyński, minister, a później marszałek Dorn czy poseł Jacek Kurski przyciągali uwagę w sposób całkiem tradycyjny, lżąc przeciwników i mamiąc wyborców słowami.