Gdy przejezdni z piskiem opon zatrzymują się we wsi Leśna Podkonarze na Kielcczyźnie przed chałupką krytą strzechą, w której jeszcze dożywa pewna starsza pani, krzątający się na sąsiednim podwórzu Marian Zielonka ucieka od oka aparatu, żeby na zdjęciu nie wyszło, że to jego chałupa. Bo dom Zielonki stoi obok. Odpicowany, z rybią łuską na dachu i nowiutką elewacją w kolorze ciemnej pomarańczy.
Polska prowincja w tempie dotąd niespotykanym wyciąga się z gnoju. Wszędzie wyrastają domki w stylu unihouse – z dachem w kolorze bordo, gankiem zwieńczonym łukiem, kolumnami w stylu jońsko-swojskim, kosiarką w garażu.
Na ściernisku sanfrancisko
Karol Piwko, patriota Kielcczyzny, lubi objechać okoliczne wioski, żeby poczuć, jak pięknieje nasza Polska. Jedzie ul. Podgórską przy wylocie z Bodzentyna, nowiutką. Jak Karol Piwko cofnie się w pamięci o cztery lata, była to bezimienna droga dojazdowa do pól, świętokrzyska nędza. Trzeba było drogę nazwać, gdy nagle ze ściernisk zaczęły wyrastać domy ogrodzone kutymi płotami, do których prowadzą bramy ze stylowym daszkiem, co – w opinii Karola Piwko – ma sprawiać wrażenie, jakby wjeżdżało się do dworu.
Wola Szczygiełkowa pod Łysicą – wedle Piwki – zrobiła największy postęp: plazmy nie plazmy, kosiarki nie kosiarki, na które jest taki popyt, że w trzytysięcznym Bodzentynie kosiarki sprzedają trzy sklepy. Do Woli wjeżdża się mijając Celiny.
– O, tu rypnięta fontanna z dwoma sikającymi aniołkami, a strumyczki wody tańczą. Takie modele robią w Kielcach – Karol Piwko czuje się dumny. – Te tabliczki na płotach robią u nas furorę. (Tabliczka: „Jeśli on cię nie zje, to ja cię zastrzelę”). Tu już robią na styl hiszpański, z mansardką, a tu dostawiają werandkę.