Dwudniowy szczyt UE, czyli spotkanie Rady Europejskiej w Brukseli zaplanowane na 15-16 października, poświęcono głównie sprawom ekonomicznym, w szczególności światowemu kryzysowi na rynkach finansowych, ale także pakietowi klimatyczno-energetycznemu oraz sprawom imigracyjnym. W porządku obrad znalazło się także wystąpienie premiera Irlandii omawiającego propozycję porozumienia w sprawie Traktatu Lizbońskiego.
Radę Europejską tworzą głowy państw lub szefowie rządów Unii Europejskiej. Najczęściej są to premierzy, ale w przypadku Francji i Cypru w szczytach uczestniczą prezydenci (często towarzyszą im także pierwsi ministrowie). W przeszłości zdarzało się, iż także Austrię i Finlandię reprezentowali zarówno prezydent, jak i premier. - O składzie tych delegacji decydują państwa członkowskie, w naszym przypadku premier - mówi Marek Ostrowski, szef działu zagranicznego „Polityki".
Spór o skład polskiej delegacji toczy się od prawie tygodnia, od kiedy prezydent zgłosił chęć wzięcia udziału w brukselskim szczycie. Rząd zamówił nawet w tej sprawie ekspertyzy prawne, które potwierdziły, że prezydent nie może wejść w skład delegacji wbrew woli premiera. Żeby sprawę przypieczętować, 9 października Rada Ministrów przyjęła uchwałę potwierdzającą, że skład delegacji na posiedzenie Rady Europejskiej wyznacza premier. Szef Kancelarii Prezydenta, Piotr Kownacki jeszcze tego samego dnia stwierdził, że rząd nie może wyznaczać zadań prezydentowi, i że ten do Brukseli pojedzie, bo „podjął już taką decyzję". Następnego dnia Kownacki oświadczył, że uchwała rządu „może być niezgoda z prawem".
Konflikt zaostrzył się w ostatni weekend, kiedy okazało się, że jeden z pilotów jest chory i do dyspozycji polskiej delegacji jest tylko jeden samolot. Lech Kaczyński oświadczył wówczas, że jeśli ktoś w tej sytuacji powinien czarterować przelot, to nie prezydent. Ocenił także, że odmówienie mu możliwości uczestniczenia w szczycie z powodu choroby pilota, to „chwytanie się brzytwy". Szef BBN Władysław Stasiak zaapelował, by „nie ustawiać naszego kraju w roli jakiejś republiki bananowej", a polityk PSL Eugeniusz Kłopotek całą sytuację podsumował dobitnie: „Panowie, wam totalnie odbija!". Z kolei Jerzy Wenderlich (Lewica) stwierdził, że „spektakl ma już więcej odcinków, niż brazylijska telenowela". W poniedziałek 13 października minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zwrócił się publicznie do prezydenta: „Klękam przed panem na kolana i proszę: proszę odpuścić, proszę nie jechać, proszę nie osłabiać pozycji negocjacyjnej naszego kraju". Kolejną arię w tej soap operze wykonał premier Tusk, oświadczając na poniedziałkowej konferencji prasowej: "Nie mogę udawać przed panem prezydentem, że polecimy jednym samolotem i pod rękę wejdziemy do urzędów europejskich, a następnie zostawić go na chodniku. Przecież to jest sytuacja absurdalna". Premier zaproponował jednak, jak chce w przyszłości rozstrzygać podobne konflikty: "Przygotowujemy w trybie pilnym wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Mamy do czynienia z klasycznym sporem kompetencyjnym. Werdykt Trybunału będzie tu czymś bezcennym, i od razu deklaruję, że podporządkuję się mu, niezależnie od tego, jak będzie brzmiał."
13 października wieczorem doszło do półgodzinnego spotkania prezydenta z premierem, ale zakończyło się ono niczym - obaj politycy pozostali przy swoich zdaniach. Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki poinformował jednak, że zarówno premier, jak i prezydent polecą rządowym samolotem do Brukseli, tyle że osobno. 14 października późnym popołudniem do Pałacu Prezydenckiego dotarło pismo, w którym szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski poinformował, że nie zgadza się na przelot prezydenta rządowym samolotem. Później swoją decyzję tłumaczył tym, że prezydent jest członkiem delegacji, a jego wyjazd to "prywatna podróż głowy państwa". Minister w Kancelarii Prezydenta Michał Kamiński, komentując odmowę udostępnienia prezydentowi samolotu określił polityków Platformy Obywatelskiej "politykami kieszonkowymi", którzy mogą jedynie dokonać "kieszonkowego zamachu". Kamiński poinformował także, że prezydent do Brukseli poleci - albo czarterem, albo - "wypełniając zapomnianą obietnicę premiera" - samolotem rejsowym.
W dniu rozpoczęcia szczytu, 15 października rano pojawiły się jeszcze medialne doniesienia, że prezydent być może poleci jednak rządowym samolotem, ale informacje te dość szybko zdementowano. Ostatecznie premier wyleciał do Brukseli wyczarterowanym Boeingiem 737 z kilkudziesięciominutowym opóźnieniem, gdyż - jak również relacjonowały media - składał życzenia imieninowe matce, Jadwidze Kaczyńskiej. Sprawa samolotu dla prezydenta była obficie komentowana. Jedno z barwniejszych określeń padło z ust byłej minister w Kancelarii Prezydenta, a dziś posłanki PiS Elżbiety Jakubiak, która powiedziała, że "prezydentowi samolot należy się jak psu zupa".
Kiedy Boeing z prezydentem był w powietrzu, media podchwyciły problem z akredytacją dla głowy państwa. Z Brukseli jednak szybko napłynęły krzepiące doniesienia, że polska delegacja, pododbnie jak rumuńska - w drodze wyjątku - może otrzymać cztery, a nie tylko trzy przepustki. Prezydent ostatecznie wszedł na salę obrad i zajął miejsce przy premierze (kiedy rozpoczęła się gospodarcza część szczytu, jego fotel przejął minister finansów). Kiedy umilkły rozważania samolotowo-akredytacyjne, pojawił się jeszcze krótkotrwały problem kolacyjny. Ten został jednak rozstrzygnięty dość szybko: prezydent w w uroczystej kolacji wziął udział, choć nie obeszło się bez dyplomatycznej wpadki. Przed kolacją zarówno premier, jak i prezydent ustawili się do zdjęcia tuż przy gospodarzu spotkania prezydencie Nicolasie Sarkozy'm, w miejscu, które pierwotnie było przewidziane tylko dla Tuska. Zgodnie z poprawionym grafikiem, przekazanym fotoreporterom, Kaczyński miał stać po lewej stronie Sarkozy'ego, a Tusk, w tylnym rzędzie po prawej stronie.
Dlaczego prezydentowi tak bardzo zależało na obecności, a premierowi na tym, by głowy państwa w Brukseli nie było? - Prezydent po prostu chce się pokazać, chce zaistnieć medialnie. Nie ukrywa też swojej roli szefa opozycji i tak chce się zaprezentować w Brukseli - uważa Marek Ostrowski - Premierowi pewnie zależy, by przedstawić spójny pomysł rządu, choćby w sprawie kryzysu finansowego. W tej sytuacji lepiej, by towarzyszył mu minister finansów, a nie prezydent. Zdaniem redaktora „Polityki" ta groteskowa sytuacja jakoś musi się rozwiązać: - Jeśli na przyjęciu pojawia się niezaproszona wcześniej 80-letnia ciocia, nikt przecież cioci nie wyprosi - dodaje Ostrowski.
Polityka.pl rozmawia z dr. Wojciechem Jabłońskim*, specjalistą od wizerunku polityków
- Jak się panu podoba ta przepychanka między prezydentem a premierem o samolot?
- To był ewidentny błąd premiera. Wprawdzie cieszy się on sporym poparciem, o wiele większym niż prezydent, ale to niedobry moment na prężenie wizerunkowych muskułów. Nie tylko dlatego, że premier kładzie na pokerowy stolik swoje wysokie notowania (które z powodu tego konfliktu mogą zmaleć), ale także dlatego, że taką rozgrywką wzmacnia słabego wizerunkowo prezydenta.Kaczyński i tak nie wypada najlepiej, bo nie zna języków obcych, nie potrafi posługiwać się językiem ciała, np. na spotkaniach z przywódcami światowymi widać, że to oni ustawiają go do zdjęcia. Prowadząc publiczną przepychankę z prezydentem, premier - wbrew swoim intencjom - zapewnia mu publicity, nobilituje go.
- Ale wydaje się, że to prezydent przegrał tę rozgrywkę, to on musiał wyczarterować samolot. Kto tu w końcu jest zwycięzcą?
- Dla Tuska może to być pyrrusowe zwycięstwo. W takim długim konflikcie zwykle tracą obie strony, przy czym prezydent, mając niskie notowania, może stracić mniej. Tusk, jeśli bierze pod uwagę prezydenturę, już dziś musi trzymać klasę.
- Czyli to było zachowanie bez klasy?
- Niestety. Byłoby dla niego lepiej, gdyby dalej bombardował polityką miłości. Czyli z jednej strony marchewka, a poza polem widzenia kamer - walenie kijem. W obecnej sytuacji: mógł wziąć prezydenta do Brukseli, a tam zostawić go samego.
- Jak obaj mogą jeszcze uratować twarz, przekuć przegraną w zwycięstwo?
- Prezydent mógłby błysnąć na szczycie jakimś kontrowersyjnym oświadczeniem, na przykład w sprawie Gruzji, podtrzymać falę medialną. Dla premiera, skoro jest górą, czas na gesty. Powinien pierwszy wyciągnąć do prezydenta rękę. Może zaprosić go na wino?
* Dr Wojciech Jabłoński był m. in. rzecznikiem prasowym Forum Ekologicznego Unii Wolności, doradzał też medialnie w sztabach wyborczych w kampaniach 1997 r. i 2001 r. Obecnie wykłada w Instytucie Dziennikarstwa UW.