Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych tygodniach rządowa rewolucja październikowa, czyli przedłożone Sejmowi cztery pakiety ustaw, wśród nich tak ważne jak reforma ochrony zdrowia i emerytury pomostowe, zderzy się z prezydencką kontrrewolucją listopadową. W ramach zmiany wizerunku Lecha Kaczyńskiego, co nastąpić miało z okazji obchodów święta 11 Listopada, pod hasłem nauki patriotyzmu, mamy wielką ofensywę polityczną, gdzie wydarzenie goni wydarzenie.
Prezydent jednego dnia kreuje nawet po kilka wydarzeń w różnych miastach i trudno, by wszystkie zostały należycie ocenione i docenione. Jeszcze nie wybrzmiały echa przywiezienia do pałacu Andżeliki Borys, co chyba miało być korektą polityki rządu wobec Białorusi, a już mieliśmy telewizyjne orędzie i inicjatywę referendum w sprawie prywatyzacji szpitali. Zanim stosowny projekt uchwały dobrnął do Sejmu (droga nie taka łatwa, gdyż jakieś pytanie referendalne trzeba napisać), już mamy zapowiedź, że prezydent zrobi wszystko, aby nie uchwalono ustawy o emeryturach pomostowych, nad którą w parlamencie nie zaczęto nawet debatować. Tę rzecz załatwi się łatwo – projektem jednozdaniowej ustawy, która całą sprawę odłoży o rok, czyli będziemy mieli powtórkę z przeszłości. Dzięki przesuwaniu terminu doszliśmy do ściany. Prezydent najwyraźniej chce iść jeszcze dalej. Ciekawe jednak, że nikt nic nie mówi o uzasadnieniu dla tego jednego zdania, w którym trzeba jednak wyliczyć koszty tego przedsięwzięcia dla budżetu, który i tak jest zagrożony światową recesją.
Obserwując ogromną aktywność prezydenta, a zwłaszcza jego urzędników, można odnieść wrażenie, że trwa tam zaciekła walka o strefy wpływów, o to, kto codziennie rano jakimś nowym pomysłem zabłyśnie, a prezydent musi za tym wszystkim nadążyć. I nawet nie ma czasu, by zastanowić się, co z tej listopadowej kontrrewolucji wyniknie. Może lepiej byłoby skupić się na słynnym już balu. W natłoku wydarzeń jawi się on jako przedsięwzięcie dla prezydenta najbardziej przyjemne, zaś dla państwa najmniej szkodliwe.