Kolorowy wąż podryguje na trawniku. Sunie w prawo, a potem w lewo. Skręca w stronę pobliskich bloków. Tam dzieli się na dwa, po chwili znów łączy. Dyryguje nim Kazek Hojna, wodzirej. Na głowie kapelino, w ręku mikrofon. Didżej zmienia muzykę – teraz lecą kaczuszki. Lokatorzy czteropiętrowców pozamykali okna i drzwi balkonowe. Nie interesuje ich zabawa dorosłych przebierańców.
Tylko były górnik węglowy przystaje na chwilę. Ekologiczną reklamówkę wybrzuszają dwa piwa. Łapie Kazka za rękaw: – Te, synek, tak się chichrasz jak naprany, żeś musioł jak nic halba obalić.
Wąż połknął górnika, obtańcował, okręcił i pomknął dalej.
Najważniejszy jest haczyk
Na warsztatach wodzirejskich w Katowicach są sami trzeźwi krejzole. Prowadzą je: Kazek, jego brat Józek (były tancerz – nie wytrzymały mu kolana) i Benia (wodzirejka, robi doktorat z psychologii). Takie ich troje.
Gdy pytają Kazka (misiowaty sympatyczny brodacz), od kiedy jest w branży, zwykle odpowiada: – Od 30 lat. Zacząłem występować, zanim poszedłem do komunii.
Rozkręcał nudne szkolne akademie, potem prowadził imprezy harcerskie. Skończył studium teatralne i pedagogikę. Znajomy poprosił, żeby poprowadził nietypowe wesele. Dwa warunki: wóda nie może być najważniejsza, uczestnicy mają dobrze się bawić i dotrwać do rana. Na początku lat 90. w kraju o tradycjach żytnio-ziemniaczanych to było duże wyzwanie. Zwykle grało się disco polo, piło czystą, własną bądź państwową. A goście z trudem mogli odtworzyć z pamięci przebieg imprezy. Na kacu włączali kasety. Usługi wideofilmowania właśnie zdobyły rynek.
Kazek zaskoczył. Kupił frak, cylinder. Przygotował zestaw tańców integracyjnych z własną aranżacją. Tylko podstawowe kroki, żeby nawet drewnianym nogom wydało się, że umieją dansować.