Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

NIK po nic

Na zdjęciu siedziba Najwyższej Izby Kontroli w Warszawie. Fot. Tadeusz Późniak Na zdjęciu siedziba Najwyższej Izby Kontroli w Warszawie. Fot. Tadeusz Późniak
Ćwierć miliarda złotych budżetu, 1,7 tys. etatów i... mało widoczne efekty. Najwyższa Izba Kontroli sama nadaje się do kontroli.
Z początku nazywała się Najwyższą Izbą Kontroli Państwa, powołano ją w 1919 r. Tuż przed wojną miała 599 etatów, a jej urzędnicy pracowali w czterech departamentach w centrali, w siedmiu izbach okręgowych i odrębnym urzędzie dla woj. śląskiego. W 1938 r. NIK wprowadziła się do wybudowanego dla niej reprezentacyjnego gmachu przy alei Szucha 23 (teraz zajmuje go Ministerstwo Spraw Zagranicznych).

Dziś NIK ma prawie trzy razy więcej etatów (1701). Połowę wykorzystuje centrala NIK, w której jest aż 14 departamentów (osiem kontrolnych, dwa wspierające kontrole i cztery o charakterze administracyjnym!). Pozostałe etaty przydzielono 16 delegaturom (jest w każdym województwie). Prawie 80 proc. budżetu NIK pochłaniają płace, dość wysokie; w 2007 r. średnie zarobki brutto przekraczały 8 tys. zł.

Nic dziwnego, że do ostatniego, lutowego, naboru na 49 miejsc zgłosiło się 530 kandydatów. Najczęstszą przyczyną odchodzenia z NIK jest zaś osiągnięcie wieku emerytalnego. Aż 52 proc. pracowników Izby ma więcej niż 51 lat. Nikowcy chcą, aby korpus kontrolerów, podobnie jak sędziów i prokuratorów, objąć przepisami o przechodzeniu w tzw. stan spoczynku.

Od tak organizacyjnie i kadrowo rozbudowanej Izby wypadałoby oczekiwać znaczących efektów działalności. Te są, ale głównie w sferze prewencji, choć NIK twierdzi, iż dzięki kontrolom odzyskano 0,7 mld zł. NIK nie ma ani własnego pionu prokuratorskiego, ani uprawnień do inicjatywy legislacyjnej. Swoje raporty (160 w 2007 r.) kieruje do najważniejszych osób i organów państwa. Największy oddźwięk budzą te, w których sformułowane zarzuty można przypisać ściśle określonej politycznej ekipie.

Polityka 47.2008 (2681) z dnia 22.11.2008; kraj; s. 24
Reklama