I tu, w zasadzie, można by skończyć, gdyby nie to, że warto jednak zastanowić się nad tym, czy w miarę wierne odwzorowywanie realnej polityki nie czyni szkody – i telewizji, i polityce? Czy telewizja nie popełnia grzechu, uciekając od pokazywania tego, jak polityka może i powinna wyglądać? Czy w końcu – bolesna symbioza marnej polityki i marnej telewizji nie degraduje jednej i drugiej, a w efekcie nie psuje całego życia publicznego?
Pamiętam, jak to lat temu chyba 15 poirytowany poseł Jerzy Osiatyński mówił na sejmowym korytarzu, że bardzo denerwują go ataki na jakość naszych polityków. „To, proszę pana – mówił – są naczynia połączone, takich mamy polityków, jak i dziennikarzy (i odwrotnie), takich lekarzy, jak i piłkarzy”. Z perspektywy owych kilkunastu lat przyznaję byłemu posłowi absolutną rację. Nie powinno być to jednak żadnym alibi ani dla polityków, ani dla dziennikarzy (dla piłkarzy też nie). Tym bardziej że jakość naszej polityki i naszego telewizyjnego dziennikarstwa raczej się pogarsza, bo i polityka, i dziennikarstwo podlegają morderczym regułom tabloidyzacji i komercjalizacji.
Zamiast jednak tracić czas na z gruntu jałowe rozważania o złych politykach i kiepskiej telewizji, wolę zastanowić się nad tym, jaka powinna być i jak może wyglądać polityka w telewizji, w sytuacji, gdy największe telewizje stanęły z wielką determinacją do wyścigu o to, która z nich najszybciej i najbardziej ogłupi jak największą liczbę widzów.