Aż 81 proc. obywateli jest przeciwna finansowaniu partii z budżetu i tylko 10 proc. to akceptuje. Większość postrzega polityków i ich partie „jako specyficzną klasę, może niezupełnie próżniaczą, ale pasożytującą na państwie i społeczeństwie" - podkreśla jedna z konkluzji raportu CBOS z kwietnia ub.r. Partie sięgając po publiczny grosz, muszą uwzględniać te nastroje, niezależnie od tego, czy ich źródłem jest niski poziom edukacji obywatelskiej, czy obraz polityków malowany w mediach.
PO, która opowiada się za zakazem finansowania partii z budżetu i sama z subwencji korzysta, co jakiś czas robi na nią legislacyjny zamach. W lipcu ub. r. zgłosiła projekt ustawy znoszący finansowanie partii z budżetu. W zamian, każdy podatnik mógłby na wybrane partyjne konto przekazać 1 proc. podatku dochodowego. Opozycja i współrządzące PSL projekt odrzuciły, podkreślając, że finansowanie partii z budżetu to europejski standard, a propozycja PO umocni tylko partie z najbogatszym elektoratem (w domyśle PO). Co prawda ojciec Rydzyk pokazał, że i bez dotacji można zbudować wpływowe politycznie medialne imperium, bazując na drobnych datkach wielosettysięcznej rzeszy zwolenników, ale nasi politycy tego pomysłu nie chcą kupić.
Dziś PO lansuje ustawę zawieszającą na dwa lata subwencje dla partii. Ma to być wsparcie dla dziurawego budżetu, ale dostrzec można i inny skutek tego pomysłu. W latach 2009-2010 będziemy wybierać eurodeputowanych, prezydenta, samorządowców i trzeba będzie zacząć inwestować w wybory parlamentarne, jeśli te odbędą się już na wiosnę 2011 r. Partie bez subwencji zgromadzą niewiele własnych środków na te aż cztery kampanie. I tylko pozornie w tej samej sytuacji będzie PO lub inna partia władzy.