Annę Fotygę mamy świeżo w pamięci jako najgorszego ministra spraw zagranicznych w dziejach III RP. Pamiętamy ją jako osobę, która polskiej pozycji w świecie zaszkodziła bardziej niż ktokolwiek inny, która niszczyła nie tylko polską dyplomację, ale też obraz Polski w świecie. Nie są znane żadne jej dyplomatyczne osiągnięcia. Nie słyszałem o jej intelektualnym wkładzie w cokolwiek. I nic nie wskazuje, by była to osoba - jak mówią lekarze - „rokująca".
Przez ostatnie 20 lat Polska dorobiła się sporej grupy zdolnych dyplomatów i dobrze przygotowanych specjalistów od spraw międzynarodowych. Na tle środowiska polskich dyplomatów, znawców polityki międzynarodowej, specjalistów od systemu ONZ, polityki globalnej, ładu międzynarodowego Anna Fotyga zdecydowanie odstaje. Gdyby nie oczywista polityczna protekcja nigdy w życiu nie została by nie tylko ministrem czy wiceministrem, nie tylko ambasadorem kierującym jedną z najważniejszych placówek, ale nawet szefem najodleglejszej, najmniej istotnej placówki.
Nie wierzę, że Donald Tusk nie zdaje sobie z tego sprawy. Dlatego mam graniczące z pewnością przekonanie, że rząd po prostu przehandlował to ważne stanowisko w jakimś niejawnym układzie z panem prezydentem. Gdyby chodziło o ambasadę w miłym, ale niezbyt znaczącym miejscu, mógłbym to zrozumieć. Polityka wymaga kompromisów. Ale powierzenie posady przy ONZ osobie tak bardzo skompromitowanej sposobem pełnienia urzędu godzi w bardzo ważne interesy Polski. Na to polski rząd nie może się godzić, nawet jeśli chce uczynić zadość znanej słabości Lecha Kaczyńskiego do byłej pani minister. Bo to już nie jest kompromis. To jest zwykła polityczna korupcja.