Mamy dużo ryzyka wkalkulowanego w ten nasz zawód - mówi Marek Niski, 55-letni kapitan uprowadzonego w listopadzie 2008 r. tankowca „Sirius Star". - Sam nieraz byłem w sytuacjach, że nie wiedziałem, czy za chwilę nie wyparuję razem z tysiącami ton benzyny. Ale to były sekundy, minuty, a nie miesiące.
Długotrwały stres powoduje spustoszenie. Obserwowali krok po kroku, co z nimi robił. Każdy przeżywał go inaczej, ale były też elementy wspólne - zmęczenie, bezsenność, drażliwość na dźwięki - piraci ciągle hałasowali. Bóle głowy i mięśni, zaburzenia widzenia... Niektórzy zbliżali się do granicy załamania. - Trzeba było ich pilnować, nie spuszczać z oka. To nie jest jak na filmie z Rambo, za wszystko płaci się cenę.
Kapitan opowiada spokojnie, z pozoru bez emocji. Tylko palce kręcą młynka. Przez lata pływania starał się przygotowywać psychicznie do trudnych sytuacji. Bo wtedy ludziom szef jest najbardziej potrzebny.
Pościg
Gładkie jak stół morze sprzyja rozbójnikom. Takie było 15 listopada 2008 r. Piękna pogoda trwała już od kilku dni. Dzień wcześniej siedzieli w mesie i rozprawiali o piractwie. Zgodnie uznali, że zagrożenie jest małe. Rocznie przez rejon ten przepływa 50 tys. statków. Ich „Sirius" płynął w odległości 460 mil morskich od brzegu. Do tej pory piraci nie zapuścili się dalej niż 300 mil w morze. Zresztą „Sirius" prawie minął Somalię, dotarł na wysokość Kenii. Załoga liczyła 25 osób: 19 Filipińczyków, dwóch Polaków, dwóch Brytyjczyków, Chorwat i Saudyjczyk.
Była ósma rano, kiedy zadzwonił telefon z mostku: zbliżają się jakieś łódki. Na fotografiach wyglądają one jak białe punkciki na bezkresnym błękicie - jeden, dwa... Goniły oskrzydlając statek jak wilki zwierzynę. „Sirius" zwiększył szybkość do 17 węzłów.