Media pisały, że gdańskie obchody mogłyby się odbyć, gdyby nie kłódka i słynny już udział w sprawie Karola Guzikiewicza, wiceszefa „S" w gdańskiej stoczni. 29 kwietnia rano, kilka godzin przed starciem stoczniowców z policją pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, Guzikiewicz musiał stawić się w gdańskim sądzie, gdzie miał odpowiedzieć za zniszczenie mienia komunalnego w postaci kłódki. Do zdarzenia doszło pół roku wcześniej na wiecu zorganizowanym przez „S". Z wózka akumulatorowego miał przemawiać prezes Jarosław Kaczyński, ot taki cytat z historii (kiedyś przed laty w ten sposób przemawiał Lech Wałęsa). Żeby wejść na teren stoczni, trzeba było sforsować kłódkę, na którą zamknięta była słynna brama numer 2. Guzikiewicz za rozprawienie się z kłódką został pozwany przez miasto do sądu. Pozew ostatecznie wycofano, bo Guzikiewicz kłódkę odkupił.
29 kwietnia musiał jednak pojawić się w sądzie, a jak potem tłumaczył, bardzo go to „wkurzyło". Kilka godzin później pod pałacem doszło do regularnej bijatyki z policją, płonęły opony, wybuchały petardy, z dymem poszła też kukła przedstawiająca premiera Tuska, w stronę policjantów posypały się kamienie. Policja odpowiedziała pałkami, w ruch poszły armatki wodne i gaz pieprzowy. Związkowcy twierdzą, że policja użyła siły bez ostrzeżenia i środków niewspółmiernych do sytuacji. - Widziałem co się dzieje, jak daliby mi kilka minut, to uspokoiłbym kolegów. Nie zdążyłem. W końcu udało mi się tylko dlatego, że obiecałem im, że odpowiedź damy premierowi 4 czerwca - mówi Guzikiewicz - Gdybym wiedział, że tak się to wszystko potoczy, to bym zablokował rondo w centrum...
Spektakl Guzikiewicza
Bramę gdańskiej stoczni po raz pierwszy przekroczył w 1979 r.