Tym, którzy nigdy nie odwiedzili długiej na 180 i szerokiej na 90 m blaszanej konstrukcji, nazywanej domami towarowymi, trudno wytłumaczyć fenomen miejsca i ludzi, którzy w 10-metrowych boksach potrafili zarabiać znacznie więcej niż ci z ekskluzywnych stoisk w galeriach handlowych ze szkła i marmuru.
Po wyczerpaniu wszelkich możliwych form nacisku, od lobbingu wśród radnych, przez zbieranie podpisów z poparciem, a na publicznym spaleniu kukły prezydent Warszawy (lalka z sex-shopu ze zdjęciem Hanny Gronkiewicz-Waltz) skończywszy, kupcy sięgnęli po najcięższą broń z kategorii marketingu społecznego: publiczny protest.
Nie zabrakło żadnego gestu, które składają się na kanon polskich manifestacji. Były patriotyczne pieśni, rzędy niewinnych kobiet, jak w białym miasteczku, modlitwa o jasnogórski cud i palenie opon. Protestujący zadbali też o media, bo czego media nie nominują dziś na wydarzenie, to wydarzeniem po prostu nie jest. Biorąc pod uwagę, że oprócz kancelarii prawnej kupcy korzystali również z pomocy firmy public relations, a na tydzień przed planowaną eksmisją zorganizowali kampanię billboardową w swojej obronie, nie jest wykluczone, że protest miał scenariusz.
– Bałbym się użyć słowa spektakl, bo zakłada reżysera, a kogoś takiego tam nie widziałem. Ale wszystko, co robili kupcy, było ewidentną grą. Performance w narodowych dekoracjach z wykorzystaniem narracji powstańczej i solidarnościowej. Odwoływano się do tych dwóch mitów, bo są dobrze kojarzone i głęboko wpisane w naszą genetykę kulturową – mówi Michał Zadara, reżyser teatralny i politolog.
Biją Polaka
Tak więc 21 lipca 2009 r. o godz. 7.30 na komornika czekały trzy rzędy kobiet skandujących do ochroniarzy: gestapo, gestapo!