Naczelnym argumentem przeciwko parytetom jest powątpiewanie w polityczne ambicje kobiet. Pada pytanie: „czy kobiety naprawdę tak się do polityki garną?". A w wydaniu podszytym seksizmem: „po co im (w domyśle: delikatnym polskim kobietom) to (czyli brutalna polityczna jatka)"? Skąd jednak przekonanie, że Polkom z polityką nie po drodze? Czy władza, wpływ na kształt państwa, kontrola nad finansami, zarządzanie, prestiż nie stanowią dla Polek wartości, o które chciałyby zabiegać? Wszak kobiety już dawno wyszły poza przypisane im stereotypowo role społeczne, chcą realizować się nie tylko w domu, ale i w pracy. Dlaczego nie w polityce?
W parytecie chodzi po prostu o wyrównanie szans. Jestem zwolenniczką wprowadzenia go, jako rozwiązania tymczasowego, na listach wyborczych w głosowaniu do Sejmu, Parlamentu Europejskiego i samorządu. Oczywiście - wolałabym, żeby do równouprawnienia na tej płaszczyźnie doszło inaczej - przez edukację, zmianę mentalności, ewolucję w społeczeństwo obywatelskie. To jednak są ogólniki, ładnie brzmiące w wywiadach i deklaracjach programowych. Tymczasem apele o konkretne rozwiązania - a te płyną ze strony środowisk pozarządowych i autorytetów - trafiają w próżnię. Dlatego zamiast czekać aż jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki polskie społeczeństwo stanie się dojrzałym do równouprawnienia, warto spróbować przeforsować parytet.
Argumentem za - do tej pory w dyskusji pomijanym - jest jedna z funkcji prawa, polegająca na kreowaniu nowych stosunków społecznych. Specjalistka z zakresu prawa karnego z Uniwersytetu Warszawskiego Monika Płatek na łamach „Polityki" tak komentowała kontrowersyjny wówczas pomysł wprowadzenia ustawowego zakazu stosowania kar cielesnych wobec dzieci: - Prawo nie tylko odzwierciedla kulturę panującą w społeczeństwie, lecz także ją kształtuje.