W Polsce od lat problemem jest skuteczność wymiaru sprawiedliwości. Sądy skazują przestępców, ale państwo nie radzi sobie z tworzeniem dla nich miejsc w więzieniach. W 2003 r. na 100 tys. mieszkańców - 213 przebywało w więzieniu. W tym samym czasie najwyższy w Unii Europejskiej wskaźnik osadzonych miała Wielka Brytania - 138 na 100 tys.
Po dojściu przez PiS do władzy skazanych tylko przybywało. W 2005 r. było ich ponad 69 tys., rok później prawie 74 tys., a w 2007 r. - 76 tys. Jeśli weźmie się pod uwagę także tymczasowo aresztowanych liczby są jeszcze większe: 2005 r. - 83 tys., 2006 r. - 89 tys., a 2007 r. - 88 tys.
Dziś Zbigniew Ziobro przyznaje, że choć za jego czasów każdy, kto przyszedł osiedzieć wyrok, znajdował miejsce za kratami, to problem polegał na egzekucji prawa. Ci, którzy się nie zgłosili do odbycia kary, nie byli ścigani przez policję. Czyli nie ma nic bardziej demoralizującego niż państwo, które nie potrafi egzekwować swojego prawa.
Prawdą jednak jest, że nie egzekwuje, bo przede wszystkim nie ma gdzie. Ostatnie nowe więzienie otwarto w Piotrkowie Trybunalskim w 2003 r. Wybudowany kosztem prawie 80 mln zł zakład mógł pomieścić zaledwie 650 skazanych. To kropla w morzu skazanych. Z danych Centralnego Zarządu Służby więziennej wynika, że na koniec 2007 r. areszty i zakłady karne mogły pomieścić 78,8 tys. osób, a siedziało w nich 87,5 tys. osób. Dziś świetlice i pomieszczenia socjalne zamieniono na cele - to więzienna rzeczywistość. Płk Kajetan Dubiel, dyrektor Biura Penitencjarnego w Centralnym Zarządzie Służby Więziennej przyznaje, że bezmyślne zapełnianie więzień doprowadziło do tego, że stały się przechowalnią ludzi społecznie wykluczonych. Wzrostu liczby osadzonych nie zahamował nawet niż demograficzny.
W tej chwili aż 37 642 osoby skazane prawomocnym wyrokiem na więzienie nie odsiadują kary, choć powinny.