Godzina zero w strasburskim Pałacu Europy wybije o godz. 10. Wtedy pierwszy z 318 zasiadających w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy posłów wrzuci do urny kartkę z zakreślonym nazwiskiem kandydata. Zwycięzca przez najbliższe pięć lat będzie zarządzać najstarszą organizacją polityczną w Europie, z rocznym budżetem 200 mln euro.
Kandydatów jest dwóch. Obaj z podobnymi biografiami, obaj wywodzący się z lewicy 59 – latkowie (Polak jest starszy o niecałe dwa miesiące). Polityczne doświadczenie Włodzimierza Cimoszewicza to przede wszystkim premierowanie, funkcje marszałka Sejmu i szefa MSZ. Jego kontrkandydat, Norweg Thorbjørn Jagland również sprawował funkcję szefa rządu (i to w tym samym czasie, co jego rywal, czyli w latach 1996-97) oraz ministra spraw zagranicznych, a dziś przewodniczy parlamentowi tego kraju.
Jednak Polak ma w swym CV jedną, dość istotną przewagę – doświadczenie na stanowisku ministra sprawiedliwości, niewątpliwe bardzo przydatne w kierowaniu instytucją, której jedną z głównych kompetencji jest dbanie o prawa człowieka.
Atutem byłego premiera RP jest też pochodzenie. Choć instytucja, którą miałby zarządzać, rozpoczęła działalność 60 lat temu, nigdy nie była kierowana przez przedstawiciela wschodniej części Europy. Sekretarzami generalnymi RE byli już Francuzi, Brytyjczycy (w tym obecny, Terry Davis), Austriacy, Hiszpan, Włoch oraz Niemiec. Co nie bez znaczenia, na czele Rady stał też przedstawiciel krajów Skandynawskich – Daniel Tarschys. I to całkiem niedawno, bo w latach 1994-1999.
Cimoszewicz miał też zrobić lepsze wrażenie na elektorach. – Przedstawił koncepcję funkcjonowania Rady Europy, która przypadła do gustu członkom Zgromadzenia Parlamentarnego – podkreśla poseł Tadeusz Iwiński, wiceszef 12-osobowej polskiej delegacji do zgromadzenia.