Może usunąć Mariusza Kamińskiego ze stanowiska szefa CBA, ale wizerunkowa cena będzie ogromna. Zostanie to odczytane jako zemsta i reakcja człowieka, który się czegoś obawia. Ale Tusk może rozumować tak: raz zapłacę tę cenę, przewali się fala krytyki i oburzenia, Platforma i ja stracimy w sondażach tyle, ile musimy, ale potem będziemy w miarę spokojnie odrabiać straty, już we względnie stabilnych warunkach. Ponadto przejęcie CBA dawałoby możliwość dostępu do dokumentów niekoniecznie dla Kamińskiego korzystnych. I wreszcie - można by było urządzać prowokacje także wobec polityków PiS.
Pozostawienie Kamińskiego w CBA byłoby natomiast przejawem odwagi i wielkoduszności (raz już ją Tusk wykazał w 2007 r., kiedy mimo sugestii współpracowników, Kamińskiego nie zdymisjonował). Nie groziłoby spektakularnym sondażowym tąpnięciem, ale też nie dałoby żadnego bonusa. Niemniej wciąż byłoby zagrożenie, że Kamiński w każdej chwili wyciągnie kolejną bombę, a ostatnią - największą - tuż przed prezydenckimi wyborami. Tak więc straty w sondażach byłyby i tak, choć może rozłożone na raty. A do tego trzeba by było zawsze spodziewać się rewelacji Biura, co uniemożliwiłoby zaplanowanie kampanii wyborczej. Niewykluczone zatem, że Tusk, który mógł zwolnić Kamińskiego przed dwoma laty, kiedy Platforma notowała 60 proc. poparcia i mało kto by się tym przejął, będzie musiał go zwalniać przy 40 proc.
Liczy się również polityczny timing. Jeśli decyzje będą podejmowane szybko, Tusk będzie miał więcej czasu na odrabianie strat. Jeśli będzie kluczył i zwlekał, być może i tak będzie musiał podjąć te same decyzje, ale czasu na kampanię zostanie mniej.
Decyzja piekielnie trudna. Podobnie jak w kwestii sejmowej komisji śledczej.