Kiedy potwór przebija skorupę
Jak działają politycy w sytuacjach kryzysowych
Widzieliście „Rodana – latającego potwora”? Miałem z dziesięć lat, gdy pierwszy raz zobaczyłem go w kinie, jak kruszył skorupę ożywionego przez przypadkowy wybuch omszałego jaja. Kurczyłem się w wielkim kinowym fotelu, gdy ze skorupy wysuwały się oślizłe gadzie łapy, a potem reszta cielska. Drżałem, kiedy burzył wieżowce i rozdeptywał czołgi. Później jeszcze kilka razy widziałem tę scenę. W kinie i na żywo.
Najpierw jest zawsze wybuch. Na przykład wiadomość o szczegółach wizyty Rywina u Michnika. Szok. Skandal. Rośnie temperatura. Jaja nabierają życia. Albo zamach na nowojorskie wieże. Przerażenie. Wściekłość. Wrzenie. Zemsta. Jaja w mig pękają. Albo aresztowanie Romana Polańskiego. Zaskoczenie. Bezradność. Gniew. Albo wydrukowanie podsłuchanej rozmowy polityka z lobbystą. Żenada. Wstyd. Złość. Rodan wyłazi z jaja.
W takiej chwili łatwo się zagapić. Bo to się dzieje z dnia na dzień. Albo czasem z godziny na godzinę. Kiedy jaja pękną, nagle i radykalnie zmienia się mechanika życia publicznego. Racjonalne staje się nieracjonalne. Co dotychczas było oczywiście słuszne, teraz staje się oczywiście niesłuszne. Kto tego nie zauważy, tego potwory pożrą.
Leszka Millera pożarły, bo tego nie zauważył. Wiele lat minęło, a niczego wciąż nie udowodniono jemu ani jego najbliższym współpracownikom. Lew Rywin znów gnije w kryminale i jest tam tak beznadziejnie długo, że na zdrowy rozum powinien już sypać każdego, o kim ma cokolwiek do powiedzenia. Można więc chyba racjonalnie przyjąć, że nie ma kogo sypać. Za jakiś czas być może takie przekonanie zwycięży. A może nawet dotrzemy do wiedzy, która jakoś inaczej wyjaśni to, co się działo pod nazwą „afery Rywina”. Ale Leszek Miller, który uparcie powtarzał, że nie ma sprawy, że nie popełniono przestępstwa, że nie ma o czym mówić i zachowywał się tak, jakby wierzył, że wszystko jest jak dawniej – popełniał samobójstwo.