Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Żegnaj linoleum, żegnajcie paprotki

Zmiany w Ministerstwie Spraw Zagranicznych

Radosław Sikorski Radosław Sikorski Leszek Zych / Polityka
O tym, jak MSZ inwestuje w nieruchomości i nowe technologie, o połączeniu z UKIE i działaniach CBA wobec resortu opowiada w rozmowie z „Polityką” minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
Siedziba MSZ przy al. Szucha w WarszawieWojciech Olkuśnik/Agencja Gazeta Siedziba MSZ przy al. Szucha w Warszawie

 

Grzegorz Rzeczkowski: Za kilka tygodni MSZ czeka największa rewolucja po 1989 r., czyli połączenie z Urzędem Komitetu Integracji Europejskiej (UKIE). 1 stycznia 2010 r. powstanie superresort z prawie 1,5 tys. etatów, który będzie zajmował się całością spraw zagranicznych kraju.

Radosław Sikorski: Z tym superresortem to przesada. Dla porównania w brytyjskim Foreign Office pracuje 5 tys. osób. Likwidujemy po prostu Komitet Integracji Europejskiej, ciało które już de facto nie funkcjonuje, a było nam niezbędne gdy staraliśmy się o przyjęcie do UE. Teraz to Ministerstwo Spraw Zagranicznych będzie ułatwiało premierowi koordynację  spraw europejskich. Od nowego roku powołamy też ministra do spraw europejskich (w randze sekretarza stanu w MSZ), który będzie mógł wydawać bezpośrednie polecenia ambasadorom. Istotnie poprawi to skuteczność naszej polityki europejskiej. Jednym z priorytetów jest uzyskanie ważnej teki gospodarczej w komisji europejskiej dla Janusza Lewandowskiego.

Z ambasadorami był jednak problem, bo ich nominacje blokował prezydent. Udało się panu zakończyć ten spór?

Ilość zaległych podpisów pana prezydenta pod nominacjami spadła do akceptowalnego poziomu.

To znaczy?

Powiem tylko tyle, że współpraca między urzędami stała się płynniejsza, a zdecydowana większość ambasadorów otrzymała od prezydenta niezbędne dokumenty. Zresztą nasza ostatnia rozmowa z panem prezydentem była jedną z lepszych.

Czyżby Lech Kaczyński zszedł już z wojennej ścieżki?

Mam wrażenie, że prezydent uznał majowy werdykt Trybunału Konstytucyjnego, który dał rządowi prymat w formułowaniu polityki zagranicznej.

Temat Anny Fotygi pojawia w tych rozmowach?

Powiem tylko tyle, że pojawia się.

Niedawno, o czym pisaliśmy w „Polityce", narodził się pomysł  spotkania premierów Polski i Rosji w Katyniu. Miałby być to punkt kulminacyjny obchodów 70-lecia mordu na polskich oficerach. Pana zdaniem jest to możliwe?

Gdyby premier Putin w ten sposób chciał uczcić rocznicę zbrodni katyńskiej, to w naszych oczach wystawiłby sobie dobre świadectwo. Byłby to kolejny wart docenienia gest ku pojednaniu polsko - rosyjskiemu.

Boi się pan CBA?

Byłem zwolennikiem powołania instytucji, która byłaby biczem na aferzystów. Dlatego żałuję, że CBA wdało się w politykę.  Mariusz Kamiński bronił się przed odwołaniem skandalicznymi metodami.  W rewolucyjnym zapale zaangażował się też w kuszenie obywateli do popełniania przestępstw, a to przesada.  Doszliśmy do takiego stopnia absurdu w działaniu tej służby, że może dotknąć każdego i w każdej sprawie, nawet urzędników, którzy zabiegają o interes publiczny.

Pana też?

Ciekawostka. W ubiegłym tygodniu, u szczytu biegunki przecieków z CBA, związanej z odejściem Mariusza Kamińskiego, dostaliśmy niezwykle pilną prośbę o przekazanie pełnej dokumentacji jednej z transakcji. Naturalnie prośbę spełniliśmy. Chodzi o zakup rezydencji dla naszej ambasady w Waszyngtonie. Kupiliśmy ją w ubiegłym roku, w cenowym dołku, przy bardzo korzystnym kursie dolara. Lokalizacja jest doskonała, trzy domy dalej mieszka sekretarz stanu USA Hilary Clinton. Natomiast zakup domu za 9,5 mln dolarów łatwo populistycznie zaatakować. Ale ja jestem pewien, że to inwestycja, która będzie dobrze służyć promocji polskich interesów w USA  przez wiele lat.

Nie da się ukryć, nasza dyplomacja odważnie weszła na rynek nieruchomości.

W perspektywie zbliżającej się prezydencji Polski w UE, najważniejszy jest zakup, którego dokonaliśmy  w Brukseli. Rząd kupił duży budynek, odległy o trzy minuty piechotą od siedziby komisji europejskiej. Po remoncie, który zostanie przeprowadzony kosztem 59 mln zł. zostanie w nim ulokowane nasze przedstawicielstwo przy Komisji. W dalszej kolejności chciałbym przebudować  budynki ambasad w Kijowie, Wilnie, Mińsku i Moskwie. Nie stać nas na to ze środków resortowego budżetu. Podobnie jak na budowę nowej ambasady w Berlinie. Dlatego przygotowaliśmy  program wieloletniego finansowania pięciu inwestycji, które mają naprawdę kluczowe znaczenie.

A czy CBA nie pytało o inne inwestycje MSZ? Tabloidy pisały o remoncie łazienek w ministerstwie za pół miliona złotych.

Niestety nie, bo chętnie bym opowiedział, jak z rutynowej inwestycji można zrobić aferę medialną. Czytam różne dziwne informacje na temat MSZ w prasie brukowej, np. takie, że kupiłem sobie tron do gabinetu lub ekspres do kawy za osiem tysięcy złotych. Tronu nie mam, a ekspres ma obsługiwać gości MSZ podejmowanych w Pałacyku na Foksal. To przemysłowe urządzenie, które w krótkim czasie jest w stanie wydać kilkadziesiąt kaw na zakończenie przyjęcia, nie zaś fanaberia ministra. Podobnie z remontem - chodzi o to byśmy nie musieli się wstydzić, gdy któryś z naszych zagranicznych gości zajrzy do łazienki w gmachu ministerstwa, chodzi o sporą część całego ciągu recepcyjnego.  Za dwa lata, gdy Polska obejmie przewodnictwo w Unii Europejskiej, pojawią się w nim setki dyplomatów. MSZ mieści się w siedzibie przedwojennej NIK, w budynku, który nie został zbudowany, aby pełnić funkcje reprezentacyjne, który nigdy nie przeszedł remontu kapitalnego. Teraz chcemy wyremontować nie cały gmach, lecz tylko  jego najbardziej reprezentacyjną część, czyli hol główny, hol na pierwszym piętrze oraz tę część, w której przyjmujemy gości, w tym gabinet ministra i opisane przez tabloidy łazienki. Już widzę te nagłówki w brukowcach: „Bizantyjski gabinet Sikorskiego", choć wprowadzi się do niego dopiero mój następca.



Dziwi się Pan? W czasie kryzysu w dobrym tonie jest raczej wykreślanie kosztownych inwestycji.

Istnieje powszechne domniemanie luksusów i zbytków w MSZ, które jest w dużym kontraście z rzeczywistością. Polska służba zagraniczna cierpi na chroniczne niedoinwestowanie od wielu dekad. Oczekuje się, że Polska będzie prowadziła politykę na miarę krajów grupy G-20 i że będzie coraz poważniejszym graczem europejskim, ale na albańskim budżecie i w  geesowskich klimatach estetycznych. Tak się nie da, na coś trzeba się zdecydować. Jesteśmy krajem porównywalnym z Hiszpanią, a wydajemy na dyplomację jedną szóstą tego co ona. Polityka zagraniczna musi być prowadzona w oparciu o realne pieniądze. Również na funkcjonowanie urzędu, który przecież służy nie tylko dyplomatom, ale innym resortom, który jest wizytówką Polski, bo odwiedzają go przedstawiciele innych krajów. Chciałbym, by rzeczywiście był taką wizytówką - funkcjonalną i estetyczną - na przyzwoitym, europejskim poziomie. Także w przyszłości. Dlatego to, co teraz buduję i kupuję, robię z myślą o tym, jakim krajem Polska ma być za dziesięć lat.

Są jeszcze smartfony i laptopy, które w ostatnim czasie dostała większość pracowników MSZ.

One znacząco poprawiły obieg informacji w resorcie i będzie można z nich korzystać przez kolejne pięć - sześć lat.  Dzięki nim czasami uzyskujemy przewagę informacyjną nad konkurentami.  Przeznaczyłem na nie pieniądze zaoszczędzone  w ubiegłym roku, gdy zlikwidowałem 20 ambasad i 200 etatów zagranicznych. Każdy kosztował podatnika 300 tys. zł rocznie.

Po raz pierwszy stworzyliśmy globalną sieć, w której każdy pracownik naszej dyplomacji może bezpiecznie wysłać maila innemu. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale dwa lata temu w MSZ nie było elektronicznej książki adresowej. I jeśli ktoś chciał wysłać maila innemu pracownikowi, najpierw musiał do niego zadzwonić i poprosić o adres. Dopiero teraz wszyscy pracownicy otrzymali  adresy internetowe w jednolitej domenie, a poczta elektroniczna przechowywana jest na serwerach pozostających pod kontrolą MSZ-tu.  To rzeczy, które w prywatnych firmach zostały zrobione dziesięć lat temu. Próbuję traktować resort jako globalna korporację w dobrym tego słowa znaczeniu. Dzięki takim urządzeniom jak smartfony i laptopy dyplomaci mogą wymieniać się informacjami  w czasie rzeczywistym. Od przyszłego roku wszystkie dokumenty wpływające do MSZ i powstające w ministerstwie będą digitalizowane i cała praca nad nimi będzie odbywała się w sieci.

To szczególnie istotne w obliczu prezydencji Polski w UE. Nasze przedstawicielstwa dyplomatyczne i ich pracownicy będą w tym czasie reprezentować Unię na całym świecie. Będzie to test tego, czy zdolni jesteśmy działać jak kraj pierwszoligowy.  Jeśli tak ma być, koszty są niezbędne. Dlatego apeluję o zrozumienie dla naszych działań w tej kwestii.




Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną