Nie ma w Unii Europejskiej kraju, w którym na taką skalę i tak bezkarnie byłaby rabowana państwowa infrastruktura kolejowa. Dla zorganizowanych grup przestępczych, a nawet małych złodziejaszków, jest ona warta tyle co złom.
4 października stanęły pociągi między Katowicami i Bielskiem-Białą. Na szlaku przebiegającym przez lasy koło Pszczyny złodzieje wycięli 100 m kompletnej sieci trakcyjnej. W dni powszednie po tej strategicznej linii przejeżdżają, w jedną i drugą stronę, co 3 minuty pociągi ekspresowe, międzynarodowe, towarowe, regionalne, wojskowe i turystyczne. Samo wejście na tory to już prawie samobójstwo, a kradzieży linii pod napięciem 3300 V nie da się dokonać z marszu. Musi być zaplanowana i starannie przygotowana.
Amatorzy płacą za to śmiercią. Dwa lata temu ofiarę śmiertelnego porażenia prądem, właśnie na pszczyńskiej trasie, próbowano wywieźć poza miejsce tragedii. Nie udało się, bo spalone zwłoki w samochodzie zaintrygowały pracownika stacji benzynowej, na której tankowali przestępcy.
– Tylko w nocy z soboty na niedzielę jest dłuższa, ponadgodzinna przerwa w ruchu – mówi Mirosław Sokół, szef Komendy Regionalnej Straży Ochrony Kolei w Katowicach. I została perfekcyjnie wykorzystana. Tej samej nocy na pobliskim szlaku Katowice–Rybnik, także mocno zatłoczonym, skradziono 200 m trakcji. – Dla nas i dla policji to sygnał, że na przestępczy rynek trafiło spore zamówienie na miedź – ocenia komendant. A może to bieda i bezrobocie popychają ludzi do kradzieży na torach? – Tak często bywa w przypadku usypów węgla z wagonów, ale wycinanie trakcji to już inna kategoria przestępczości.
Na początku września złodzieje sparaliżowali ruch ze Śląska w kierunku Wielkopolski. Koło Krzepic na Opolszczyźnie ukradli 500 m sieci trakcyjnej.