Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dwie konferencje

Tego samego dnia, 16 listopada, obejrzałem w telewizji dwie konferencje prasowe. Nicolasa Sarkozy’ego we Francji i Donalda Tuska w Polsce. Nicolas Sarkozy siedział w reprezentacyjnej sali Pałacu Elizejskiego, w fotelu ŕ la Ludwik XV, przy tegoż stylu mahoniowym stole. Obok francuska flaga, w górze wspaniały żyrandol, odbijający światło tysiącem kryształowym wisiorków. Tusk podejmował dziennikarzy w pomieszczeniu w stylu obscura, z gazetką ścienną za plecami, mającą ukazywać jego osiągnięcia.

Ach te gazetki ścienne, jakże je dobrze pamiętam z bujnych czasów młodości! Kiedyś byłem w teatrze na małej scenie Współczesnego (dzisiaj Kwadrat), ulica Czackiego, koło słynnego z cinkciarzy banku, na komedii, której tytułu ani nazwiska amerykańskiego, a może angielskiego, autora już niestety nie pamiętam. W rolach głównych występowali Czechowicz jako ten, któremu się w życiu powiodło, i Michnikowski jako nieudacznik. Połączyła ich w życiu ta sama kobieta. I oto wzywa ona obu mężów i pokazuje im wykres. Czerwoną linią odnotowuje liczbę stosunków seksualnych tygodniowo odbywanych w swoim czasie z Czechowiczem, granatową – z Michnikowskim. Michnikowski wpatruje się w tablicę uważnie raz i drugi, aż wreszcie pyta: „A gdzie tu jest granatowa linia?”.

Śmieszyło nas to ogromnie, nie tylko ze względu na aspekt erotyczny, ale również, czego kapitalistyczny autor nie mógł nijak przewidzieć, w kontekście gazetek ściennych właśnie. Na nich bowiem linie wykresów pięły się nieustannie i triumfalnie w górę ku niebywałym wyżynom. Czegóż tam nie było! I wydobycie węgla, i sukcesy budownictwa mieszkaniowego, ilość surówki na głowę mieszkańca, plony buraka cukrowego, ilość bydła rogatego w Lubelskiem, wzrost pogłowia studentów. A propos tego ostatniego, przypominam dowcip z tamtych czasów: „Czy za 50 lat generałowie w ZSRR nadal będą nosić baranie czapki? – Nie, albowiem pogłowie generałów przewyższy pogłowie baranów”.

Donald Tusk dzielnie nawiązał do tych szczytnych tradycji. Wprawdzie zdjęć na ścianie nie było w telewizorze dobrze widać, ale bez trudu mogliśmy się domyślić, że przedstawiają one ukończone autostrady, boiska dla dzieci i młodzieży, nowe zakłady pracy, pełne towarów sklepy, kwitnące wsie, stadiony i w trzech albo nawet w pięciu smakach drób. A wszystko to dzięki owocnym i dalekowzrocznym reformatorskim rządom Donalda Tuska. W okresie propagandy sukcesu, po występach telewizyjnych towarzysza Edwarda Gierka, mawiano na ulicach Warszawy: „– Dlaczego krowy w Polsce dają tak mało mleka? Prawidłowa odpowiedź brzmiała: – Jak to dlaczego? Bo towarzysz Gierek jeszcze z nimi nie porozmawiał”.

Dziwiłbym się, nie najlepiej zresztą świadczyłoby to o obywatelach, gdyby gazetka ścienna premiera Tuska nie zaowocowała paroma chociaż wicami. Któryś z dziennikarzy pytał wprawdzie, ile ona kosztowała, ale to akurat było brzydkie czepialstwo. Wiadomo przecież, że są to akurat rzeczy bardzo tanie (w każdym tego słowa sensie). Robi się fotkę paru kup piasku (w domyśle – autostrada w budowie) albo przykłada ekierkę i już krzywa rośnie. Wyłączaliśmy pudła przekonani, że „Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej” albo, jakby woleli dysydenci z PiS, że „Najważniejsza jest Polska”, cokolwiek by te wyświechtane slogany znaczyły.

A poza tym, czyli poza wystrojem wnętrz, czy to Sarkozy, czy Tusk, wszystko było już dokładnie tak samo. Okazuje się, nie po raz pierwszy ani ostatni zresztą, że nie ma żadnego związku pomiędzy nastrojami i bolączkami społecznymi a niebywałym zadowoleniem z siebie polityków. Nawet sondaże czytają oni tylko wtedy, gdy są dla nich życzliwe. Kiedy tak nie jest, wpadają od razu w ton mentorski i oświadczają, że przecież nie pracują dla popularności czy poklasku, ale dla dobra kraju.

Nic w tym nowego, ale żeby było śmieszniej, Tusk i Sarkozy mówili dokładnie tymi samymi słowami. I tak zapewniali obaj jednobrzmiąco – i komu teraz wierzyć? – że ich kraj „jedyny (sic!) wyszedł obronną ręką w trakcie kryzysu”, że „gospodarka ruszyła do przodu, bezrobocie już się zmniejsza, a dochody obywateli rosną”. Konieczne są, oczywiście, „głębokie reformy”, ale nie robi się ich dla nich samych, czyli z przyczyn doktrynerskich, „trzeba więc poczekać, żeby nie uderzyły w społeczeństwo, a przede wszystkim w najbiedniejsze jego warstwy”. Jednemu i drugiemu przeszkadza „brak zrozumienia ze strony opozycji”. Jeden i drugi „mają pełne zaufanie do swoich ministrów i są zadowoleni z ich pracy”. Sarkozy wymienił wprawdzie ostatnio ponad połowę swojego gabinetu, ale to przecież nie z braku zaufania, tylko żeby objęli inne odpowiedzialne stanowiska. A jak to było z Tuskiem i Schetyną? Różnice polegają ostatecznie na tym tylko, że Sarkozy umiał się postawić związkom zawodowym, dziewięciodniowym manifestacjom i przynajmniej jedną, emerytalną reformę rzeczywiście przeprowadził, przy wszystkich kosztach osobistych, na jakie go to narażało.

Największą zasługą Tuska jest natomiast fakt, że zagrodził drogę do władzy Kaczyńskiemu. Cóż z tego, jeśli z poparcia, jakie mu to dało, nie chce albo też nie umie skorzystać. Przepraszam, jedno jeszcze dzieli francuskiego prezydenta od polskiego premiera. Otóż w trakcie swojego ostatniego wystąpienia i wszystkich poprzednich Sarkozy podawał rozwiązania przyjęte w innych krajach (na konferencji z 16 listopada cytował trzykrotnie Niemcy, Szwecję, Hiszpanię i Belgię), które w całości można by przenieść nad Sekwanę, z korzyścią dla Republiki.

Wydaje się to najodleglejsze myśleniu naszych polityków. Jest w Europie kilkanaście, a na pewno już kilka modeli organizacji służby zdrowia, które można by dla dobra pacjentów zastosować w Rzeczpospolitej. Ale skądże, my musimy bez końca, drogą prób i błędów, tworzyć nasze. „Nie angielskie, nie kreolskie, ale nasze, nasze polskie – nie amerykańskie, nie jakieś inne, ale nasze, nasze rodzinne!”. Takieśmy już Zosie Samosie. Jedno w tym ciekawe: oto Polacy są przekonani, że nie oni, ale Francuzi uważają się za najinteligentniejszy naród na świecie.

Ludwik Stomma

Polityka 48.2010 (2784) z dnia 27.11.2010; Felietony; s. 105
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną