Ach te gazetki ścienne, jakże je dobrze pamiętam z bujnych czasów młodości! Kiedyś byłem w teatrze na małej scenie Współczesnego (dzisiaj Kwadrat), ulica Czackiego, koło słynnego z cinkciarzy banku, na komedii, której tytułu ani nazwiska amerykańskiego, a może angielskiego, autora już niestety nie pamiętam. W rolach głównych występowali Czechowicz jako ten, któremu się w życiu powiodło, i Michnikowski jako nieudacznik. Połączyła ich w życiu ta sama kobieta. I oto wzywa ona obu mężów i pokazuje im wykres. Czerwoną linią odnotowuje liczbę stosunków seksualnych tygodniowo odbywanych w swoim czasie z Czechowiczem, granatową – z Michnikowskim. Michnikowski wpatruje się w tablicę uważnie raz i drugi, aż wreszcie pyta: „A gdzie tu jest granatowa linia?”.
Śmieszyło nas to ogromnie, nie tylko ze względu na aspekt erotyczny, ale również, czego kapitalistyczny autor nie mógł nijak przewidzieć, w kontekście gazetek ściennych właśnie. Na nich bowiem linie wykresów pięły się nieustannie i triumfalnie w górę ku niebywałym wyżynom. Czegóż tam nie było! I wydobycie węgla, i sukcesy budownictwa mieszkaniowego, ilość surówki na głowę mieszkańca, plony buraka cukrowego, ilość bydła rogatego w Lubelskiem, wzrost pogłowia studentów.