Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sondaż

Na talerzu w śnieżnym lodzie ostrygi z Cancale, langusta i krewetki. Chłodzi się boskie Chablis. Za chwilę zapieni się szampan Dom Perignon. Błyszczą świeczniki, muzyka gra. Piękne dziewczyny fikają kankana. Za stołem siedzi blady facet. Włosy mu stanęły dęba, ponury i bolesny wyraz twarzy wskazuje nieomylnie, że definitywnie zwątpił w przyszłość i sens życia. Któż to jest? Instytut badania opinii publicznej BVA, na podstawie zakrojonego z wielkim rozmachem sondażu „Voice of the People” (64 tys. respondentów z 53 krajów), udziela nam kompetentnej odpowiedzi: tak właśnie wygląda statystyczny Francuz. Spośród wszystkich nacji świata to bowiem właśnie Francuzi widzą nadchodzące lata w najczarniejszych kolorach. Aż 61 proc. uważa, że 2011 będzie rokiem nędzy i upadku. Przeciwnego zdania jest zaledwie 3 proc.! Pozostali niby nie mają zdania, ale raczej skłonni byliby wierzyć w eschatologię.

Polacy, jak to Polacy. U nas zgody nigdy nie będzie. Pół na pół. Jest to jakiś kolejny przykład narodowej ambiwalencji. Autostrady się budują – mówią jedni, ale za wolno – odpowiadają drudzy, a co będzie, jeśli się okaże, że na wyznaczonych pod nie trasach w XII w. rozciągały się posiadłości cystersów i trzeba będzie zwrócić je Kościołowi? Stadiony rosną jak grzyby po deszczu – cieszą się optymiści. A co z nimi będzie, kiedy Polska przegra z kretesem mistrzostwa i nikt już na polskich piłkarzy nawet spojrzeć nie zechce, czy nie lepiej byłoby zorganizować w ich miejscu ogródki jordanowskie – martwią się czarnowidze. Wystarczy spojrzeć na niezmiennie uśmiechniętą, pełną zaufania do siebie i świata twarz Donalda Tuska i spowite w nienawistny katastrofizm oblicze Jarosława Kaczyńskiego, by zrozumieć wszystko. Wyjdźmy jednak na chwilę z nadwiślańskiego zaścianka.

Obok Francuzów złe czasy przeczuwają również Anglicy (ze Szkotami i Walijczykami włącznie), Hiszpanie, Litwini, Łotysze… Jedynym europejskim krajem (jeśli można tak ten sztuczny twór nazwać), gdzie panuje optymizm i słodkie przekonanie, że przyszłość przyniesie meduzy i w trzech smakach drób, jest Kosowo. Wpisuje się to w pewną uniwersalną logikę. W czołówce państw (pierwszych 10 miejsc podług sondażu), których obywatele są przekonani, że każdy dzień przynosi im postęp i przybliża ich – jak mówił Settembrini w „Czarodziejskiej Górze” Tomasza Manna – ku „jaśniejszemu i pełniejszemu światłu”, znajdują się, oprócz Kosowa: Chiny, Brazylia, Peru, Bangladesz, Wietnam, Indie, Irak, Afganistan i Ghana.

Jak widać, działa tu parę rozbieżnych reguł. Francuzi, Brytyjczycy czy Hiszpanie w kokonie względnego, ale wygodnego i ciepłego dobrobytu boją się, że może tylko być gorzej. Kolejny tonący tankowiec zatruje wybrzeże Bretanii i ostrygi z Cancale szlag trafi. Ocieplenie klimatyczne popsuje jakość Chablis. Kolejni nieprzewidywalni maniacy dbający, wbrew nam, o nasze zdrowie i moralność, tak jak zakazali palenia cygaretów w miejscach publicznych, a w Katalonii corridy, sprzeciwią się teraz wyuzdaniu Moulin Rouge czy Folies-Bergčre. Poza tym globalizacja, imigracja i giełda. Jak tu żyć? Kachu, kachu (po zapaleniu papierosa tam, gdzie nie wolno) i do piachu, jawi się ostatecznie najlepszym wyjściem. Jest w tej wizji przyszłości świata pewna spójność i konsekwencja.

Wśród krajów optymizmu widać dwie rozbieżne przesłanki. Wierzą w przyszłość mieszkańcy ekonomicznych tygrysów ostatnich lat: Chin, Wietnamu, Brazylii i Peru. Logika jest tu najprostsza w świecie. Mamy wspaniały przyrost PKB. Każdego roku jest coraz lepiej, dlaczego miałoby się to zmienić? Spójrzcie na Pekin, Rio de Janeiro czy Hanoi. Drapacze chmur rosną w niebo. Towary nie mieszczą się na sklepowych półkach. Tu była olimpiada, tam będzie za chwilę. Już za parę miesięcy będą mogli mieć Chińczycy po dwoje dzieci, a nie jedno, jak dotychczas. Brazylijskie mistrzostwa świata w piłce nożnej to nie są jakieś tam prowincjonalne igry, z których cieszą się Polska i Ukraina, można więc entuzjazm pomnożyć parokrotnie. W Peru bezrobocie spadło o 40 proc., przywrócony został względny spokój społeczny, a co za tym idzie, odradza się turystyka na wielką skalę. Wietnam dokonał skoku ekonomicznego, o jakim nie śniło się Wałęsie, kiedy obiecywał drugą Japonię między Karpatami i Bałtykiem. Taka jest jedna racja.

Drugą prezentują Kosowo, Afganistan, Irak czy Bangladesz. Jest tak źle, że gorzej już być nie może. A jeśli nie może być gorzej, może być tylko lepiej. Przyszłość śmieje się do nich. Nieuleczalny sceptyk Tadeusz Różewicz pisał kiedyś, iż tragedią naszych czasów jest brak solidnego, mieszczańskiego dna. Nie można na nim wylądować. Leci się w dół bez końca. Jak widać, obywatele Kosowa czy Bangladeszu są innego zdania. Na krańcach beznadziei poczuli pod nogami coś, z czego, jak im się wydaje, można się odbić. Czegóż więcej potrzeba do szczęścia.

Złowieszczy, jeśli wierzyć zachodniej prasie, narkotrafikante, mieniący się prezydentem Kosowa, może wreszcie poczuć miłość ludu, w tym nawet prześladowanych Serbów, których rzeczywiście zepchnąć już głębiej nie było sposobu i sycić się optymizmem poddanych. De profundis droga wiedzie już tylko ad maximam gloriam.

Jedno tylko tkwi w sondażu BVA niebezpieczeństwo. Gdyby tak nasi politycy nieopatrznie wzięli go na serio… Każdy chciałby rządzić społeczeństwem pełnym nadziei, wiary i zaufania w nadchodzące dni. Chińczyków dogonić nie tak łatwo. Natomiast Albańczykom, zwącym się Kosowianami, nienawidzącym Serbów, Macedończyków i Wspólnoty Europejskiej, chociaż wyłącznie z jej datków żyją, moglibyśmy dorównać bez większych problemów. Wystarczy przyjąć program Jarosława Kaczyńskiego. Będzie biedniej i głupiej, ale za to uśmiech zagości na twarzach. Nienawiść stanie się powodem do dumy, a Smoleńsk zmartwychwstaniem. W sondażach optymizmu podskoczymy do góry. Tak trzymać! Nie bądźmy jak ci sfrustrowani Francuzi.

Polityka 03.2011 (2790) z dnia 14.01.2011; Felietony; s. 96
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną