Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Nie przesadzajmy

W latach 60. minionego stulecia przyjaciel przywiózł mi z ZSRR plakat informujący, iż niedługo wystąpi w Moskwie znakomity Biekot. Ryzykował wiele, gdyż zrywanie afiszów uchodziło za czyn chuligański, ale czegóż się nie robi dla dowcipu. Dopiero zdjęcie uzmysłowiło mu, że chodzi o Gilberta Bécaud (naprawdę François Silly). Śmiechu było co niemiara, natomiast nikt z otoczenia piosenkarza o to się nie obraził, sprostowywać nie kazał i strajku nie przedsięwziął. Zresztą Francuzi oddali Rosjanom z nawiązką, bo dla nich zwykły Chruszczow to Khrouchtchew, co jest tym bardziej imponujące, że litera „K” prawie w języku francuskim nie egzystuje – i nawet w scrabble’ach dostaje się za nią maksimum punktów.

Polak, przyjmujący obywatelstwo francuskie, automatycznie rezygnuje z „ć”, „ś”, „ź”, „ą”, „ę” etc. Basia ma panieńskie nazwisko Bączek. W paszporcie Basi Bączek po miejscowemu to „Bàzek”. Nie oznacza to jednak, że zrezygnowała ona ze swojej polskiej proweniencji. Mam przyjaciół w Rosji, którym do dowodów tożsamości wpisano imiona i nazwiska podług tamtejszego alfabetu. Podobnie w Grecji, Gruzji, Armenii. Ba!, nawet w krajach arabskich, których języków żaden Europejczyk nie zrozumie. I nikt z tego powodu nie rozdzierał szat. Jak się okazuje, tylko Litwini nie mają prawa wpisywać do dokumentów nazwisk po swojemu. W ramach tej samej logiki powinniśmy protestować przeciw nazywaniu przez Francuzów Warszawy „Varsovie”, a przez Niemców „Warschau”. Cóż dopiero mówić o takim Akwizgranie, który dla Niemców jest Aachen, a dla Francuzów Aix-en-Chapelle?

Tata powiedział mi kiedyś, że mam szczęście nazywając się Stomma, bo to nigdzie nie budzi sprzeciwów i nie przysparza problemów.

Polityka 38.2011 (2825) z dnia 14.09.2011; Felietony; s. 98
Reklama